Do tego tekstu popchnęła mnie ostatnia sytuacja z pewną szafiarką, która relacjonowała cały swój związek na Snapchacie, upubliczniając najbardziej intymne momenty, aż do chwili gdy doprowadziła do kryzysu ze swoim partnerem i również przepraszała go w tym medium. Co później komentowało pół Polski, próbując ingerować w rozwój wydarzeń. W żaden sposób nie chcę jej dopieprzyć, czy wyśmiać, ale na przykładzie tego co zrobiła, zwrócić uwagę na kwestie, z których najwyraźniej nie wszyscy zdają sobie sprawę.
Mimo, że przez swoją działalność blogową, w internecie jestem postrzegany jako osoba publiczna, mam wrażenie, że moje życie jest bardziej prywatne niż wielu osób, które nie utrzymują się z publikowania w sieci. Nigdy nie pokazywałem nikogo z rodziny na zdjęciach, a jeśli byłem w związku, też zostawiałem tę informację dla wąskiego grona znajomych. Mimo, że mógłbym na tym sporo ugrać, bo jedynie zwierzęta klikają się tak dobrze jak związkowe statusy, czy romantyczne zdjęcia z partnerką.
Czemu nie dzieliłem się tym ze swoimi czytelnikami? Bo chciałem, żeby mój związek był mój, a nie całego internetu. Nie krytykuję osób, które otwierają swoje relacje na widzów, bo rozumiem chęć dzielenia się z innymi pozytywnymi emocjami i szczęściem, ale ma to swoją cenę. Całkiem sporą. I warto, żeby każdy kto odziera swój związek z prywatności miał świadomość negatywnych konsekwencji jakie to ze sobą niesie. A szczególnie osoby młode, zachłyśnięte relacjoniowaniem każdego momentu swojego życia w sieci.
Gdy wystawiasz związek na ocenę, nie zawsze będzie ona pozytywna
Jeśli ustawiasz na Facebooku status „Anna Kowalska w związku z Janusz Nowak”, to musisz być gotowy, że poza polubieniami i życzeniem powodzenia w relacji, będą pojawiać się też inne reakcje. Nieśmieszne żarty, głupie docinki, czy jawne kpiny. Nie masz obowiązku tego akceptować, ale musisz spodziewać się, że tak może się stać, gdy wpuszczasz między Was dwoje całego Facebooka. Bo to trochę tak, jakbyś zrobił chrzciny i powiedział, że może wpaść na nie całe miasto. Impreza przestaje być już Twoim prywatnym, kameralnym wydarzeniem i musisz się liczyć z tym, że obcy będą zachowywać się inaczej, niż byś sobie tego życzył.
Postronne osoby zaczynają ingerować w to, co się między Wami dzieje
Przez to, że otwierasz relację na osoby trzecie, często czują się one uprawione do tego, by mówić Wam jak ma ona wyglądać. I wchodzić w nią z butami, gdy nie jest według ich widzimisię.
Gdy wrzucisz zdjęcie z świętowania wspólnej rocznicy, ktoś spyta, czemu jeszcze nie mieszkacie razem, przecież to już najwyższy czas.
Gdy Twoja partnerka oznaczy się sama na imprezie, ktoś zacznie drążyć, czemu jest bez Ciebie, czy przypadkiem się nie pokłóciliście i czy to na pewno dobry pomysł puszczać ją bez opieki na imprezę.
Gdy dodasz fotkę z kumplem na piwie, a w tym samym dniu, nie daj boże, Twoja dziewczyna opublikuje status, że jest chora, ktoś stwierdzi, że powinieneś zajmować się swoją dziewczyną i jesteś beznadziejnym chłopakiem.
Gdy podlinkujesz silnie nacechowaną emocjami piosenkę – niezależnie, czy turbo dołującą, czy mega pozytywną – będzie to rozpatrywane w kontekście Twojej relacji.
Gdy przez dłuższy czas nie będziecie umieszczać wspólnych zdjęć, ktoś zasugeruje, że coś złego się między Wami dzieje i pewnie Wasz związek się kończy.
Widzowie będą Wam próbować narzucić jak powinniście się do siebie odnosić, jak spędzać czas, w którym momencie mieć dziecko i w jakiej pozycji uprawiać seks. I to wszystko oczywiście będzie dziać się publicznie, przy audiencji reszty widowni, czekającej na Twoją reakcję. Miło, co?
Wasze rozstanie będzie wydarzeniem medialnym
Ja wiem, że jak zaczynasz z kimś być, jesteś zauroczona jakby ktoś wypowiedział zaklęcie i dotknął Cię czarodziejską różdżką i śmiejesz się sama do siebie, gdy tylko o nim myślisz, bo wydaje Ci się, że już zawsze będziecie razem. Że to uczucie, które łączy Was teraz, będzie wieczne, nigdy się nie skończy i nawet śmierć Was nie rozłączy. Wiem, też tak miałem nieraz, tyle że… no właśnie, miałem tak więcej niż raz. Moje doświadczenie, obserwacje i statystyka rozwodów dowodzi, że może być inaczej – nie położą Was do tej samej trumny i jednak kiedyś się rozstaniecie.
Koniec związku rzadko kiedy należy do bezbolesnych wydarzeń, a robienie z tego happeningu z publicznością zdecydowanie zaostrza podłe samopoczucie i nie łagodzi bólu.
Czemu o tym piszę? Bo jeśli upubliczniliście Waszą relację, to bardzo trudno będzie zakończyć ją już tylko prywatnie – między Wami, bez informowania o tym reszty internetu. Oczywiście żadnej parze nie życzę źle, ale radziłbym po pierwszym miesiącu bycia razem nie ustawiać jeszcze wspólnych profilowych i zasypywać Instagrama dokumentacją tego, co robicie razem, bo po kwartale może się okazać, że będzie trzeba to wszystko kasować i tłumaczyć się osobom trzecim „co się stało”. A gdy się ma złamane serce i leczy rany po tym, że „nie wyszło”, czytanie dziesiątek komentarzy pod zmianą status związku na „wolna” zupełnie nie pomaga.
Dzieciaki biorą z tego przykład
Ten akapit kieruję nie do „zwykłych” użytkowników internetu, a do osób, które ze względu na to, czym się zajmują, mają jakiś zasięg w sieci.
Jeśli jesteś totalnym ekshibicjonistą i relacjonujesz każdy, ale to każdy, nawet najintymniejszy moment swojego związku na Snapchacie – od przytulania, przez całowanie się, po wspólne zasypianie, czy budzenie się w łóżku – to Twoi małoletni obserwatorzy przyjmują to za wzór do naśladowania. Oczywiście odpowiedzialność za wychowanie dzieci zawsze ponoszą ich rodzice, ale jeśli Twoja główna grupa odbiorców to 13-17, musisz wiedzieć, że to Ty jesteś dla nich największym na świecie autorytetem i ogromnie na nie wpływasz.
Jeśli pokazujesz, że wszystko jest na sprzedaż i życie nie ma takiego obszaru, w którym byłoby prywatne, to one przyjmują to za pewnik i właściwą drogę postępowania.
Ty udostępniając intymne momenty i odzierając się z prywatności zyskujesz popularność i zasięg, który później monetyzujesz we współpracy z markami. Oni robiąc to samo narażają się na krytyczną ocenę otoczenia, z którą jeszcze nie potrafią sobie radzić i na grzebanie brudnymi paluchami w tym, co w nich najdelikatniejsze. Co najgorsze, nie rozumieją, czemu ktoś z nich kpi, czy obrzuca błotem, bo przecież u ich idolki wszystko wyglądało tak pięknie i polubienia lały się wiadrami.
Raz upublicznioną prywatność trudno odzyskać
Dlatego warto się zastanowić, czy cena zrezygnowania z niej, jest adekwatna do tego, co można zyskać w zamian.
Osobiście nic mi do tego – ktoś chce to dzieli się życiem prywatnym, ktoś inny tego nie chce i nawet ślub weźmie po kryjomu. Nie mi oceniać, bo gusta są różne i różne potrzeby. Przede wszystkim powinno być w zgodzie z samym sobą i partnerem, bo trochę słabe by było upubliczniać wspólne śniadania, gdy ta druga strona uważa je za coś niesamowicie intymnego i chciałaby je zostawić tylko między zainteresowanymi. Jeśli ktoś ma ochotę, to proszę bardzo. Ale tak jak piszesz, powinien pamiętać że każda akcja rodzi reakcje, jak to kochany Newton raczył uargumentować, więc nie można zapominać o braniu… Czytaj więcej »
Piątka, wreszcie ktoś o tym napisał! I to bardzo trafnie.
Jeżeli związek Janusza to tylko z Grażyną!
O podobnym temacie myślałam w zeszły weekend. Mianowicie ostatnimi czasy na mojej fejsbukowej tablicy regularnie pojawiają się posty od znajomych typu: w oczekiwaniu na nowego członka rodziny, będziemy mieli dziecko, itp, itd, czasem nawet dochodzą do tego zdjęcia z n-tego usg.. Ja się oczywiście bardzo cieszę, że program 500+ już zaczyna przynosić „owoce”, ale… Co szósta ciąża kończy się poronieniem, dzieci rodzą się chore lub umierają niedługo po urodzeniu.. Dzieląc się tak wielką radością z wszystkimi dookoła czasem ludzie zapominają o wszelkich istniejących zagrożeniach. A fejsbuk pamięta.. Oczywiście nikomu, absolutnie nikomu nie życzę źle, ale nie chciałabym być na miejscu… Czytaj więcej »
„czasem ludzie zapominają o wszelkich istniejących zagrożeniach. A fejsbuk pamięta..” – niestety im więcej znajomych/odbiorców tym internet mocniej nie zapomina i nawet nie jestem w stanie wyobrazić, jakie to uczucie być pytanym publicznie o szczegóły, gdy zaistnieje najczarniejszy scenariusz.
(niestety jestem ślepy na własne literówki, ale jak takie są, to śmiało dawaj znać ;)
Na drugi rzut oka widzę tylko jedną ;) w pierwszym zdaniu, słowo Snapchciacie.
jak znajdę coś więcej dam znać na pewno ;)
Dzięki!
Zdjęcia z USG to jest największa żenuaria i coś absolutnie dla mnie niepojętego. Czy obraz z kolonoskopii też umieściłabyś, babo, z takim entuzjazmem? Wyniki wymazów rozmaitych? USG pochwy? Nosz ja pierniczę.
Ej, ja właśnie chciałam umieścić USG tchawicy. Jak wszyscy to Agacior też!
Mi tam się moje usg podoba i wcale nie uważam, żeby było żenujące :3
„Nie muszę mieć go na fejsie, żeby mieć go w łóżku”
„Wystarczy, że mam go na Snapie”