W środę, otworzył się wyczekiwany przez krakowskich klubowiczów Pixel. Było trochę zamieszania i niepewności związanych z nowym klubem na Wielopolu (między innymi problemy z koncesją na alkohol), ale w końcu udało się.
Start imprezy zapowiadany był na 18:00. Jako, że nie jesteśmy aż tak gorliwymi imprezowiczami, w klubie zjawiliśmy się przed północą. Na samym początku muszę zaznaczyć, że lokal ma bardzo fajny rozkład sal. U góry jest chillout room – sofy, stoliczki i bar oczywiście. Można spokojnie posiedzieć, napić się, pogadać, bez dzikich wrzasków i wirujących dookoła ciał. Na dole natomiast, znajduje się właściwa część imprezy – średnich rozmiarów dancefloor, drugi bar i 2 sale z pufami i stolikami do picia. Miejsca jest sporo jakby nie patrzeć. I dobrze, bardzo dobrze.
Co do samego melanżu, to sporo osób wystraszyła informacja o płatnym wejściu (10 zł). Nie potrzebnie. Fakt faktem, za wjazd się płaciło, ale można było wnosić własne alko, co suma sumarum i tak wychodziło dużo taniej, niż kupowanie wódy czy browarów przy barze. Możliwość przyniesie ze sobą czego tylko dusza zapragnie, miała jeszcze jeden duży plus – impreza wyglądała jak jedna wielka domówka. Można to było spokojnie nazwać Party Hard Domówką, która miała się odbyć we wrześniu, a jak wyszło, to sam każdy pamięta.
Jeśli chodzi o muzykę, to dje zaprezentowali repertuar, który na co dzień można usłyszeć w Radiofonii. Dla mnie ekstra. Lubię taką formę elektroniki i byłem jak najbardziej usatysfakcjonowany. Gdyby nie fakt, że musiałem zaopiekować się kolegą, który “nagle gorzej się poczuł”, spędziłbym pewnie na parkiecie całą noc. Ogólnie rzecz biorąc, w klubie była pozytywna atmosfera i mimo, że lokal nie pękał w szwach, to ludzie bawili się bardzo dobrze.
Chcecie się pewnie do wiedzieć, czy będzie nowy Kitsch czy nie? Cóż, muzyka ani nie jest taka jak na głównej sali w Kitschu, ani taka jak w OffCentrum, ani taka jak w Carycy, ani na szczęście taka jak w Łubu-Dubu. Kible (których de facto jest za mało), póki co, też nie śmierdzą moczem i rzygowinami tak jak w Kitschu, i mam ogromną nadzieję, że tak zostanie. W dolnej części, lekko czuć swobodny, nieskrępowany kitschowy klimat, ale to akurat zaliczam na plus. Podsumowując – Pixel zapowiada się jako bardzo fajne miejsce.