LOT
W połowie lipca wybrałem się z moim przyjacielem (najlepszym akustykiem po tej stronie słońca) do Paryża. Podróż planowaliśmy dużo, dużo, dużo wcześniej i za lot LOTem w dwie strony zapłaciliśmy tylko 400zł. Spoko, co? Nie mam jakiegoś zabójczego doświadczenia w lataniu, ale podróżując LOTem zrobiły na mnie wrażenie 3 rzeczy:
- duże, wygodne fotele,
- porządna kanapka i winko podczas lotu
- brak klaskania po wylądowaniu.
Tuż po wylądowaniu w Paryżu na Charles de Gaulle byłem w szoku bardziej niż Marysia. To lotnisko jest O-GRO-MNE!!! Serio, jest przynajmniej 8 razy większe niż to krakowskie i jeździ po nim kolejka (łouł!). Na szczęście wszystko jest w miarę jasno opisane i mimo, że we Francji nikt nie mówi po angielsku to udało nam się jakoś z niego wyjść i nawet dotrzeć do centrum miasta (yeah!).
Kraków – Balice
nasz samolot
nasz samolot w chmurach
Paryż – Charles de Gaulle
Tani hostel
Po dotarciu do centrum miasta zaczęliśmy szukać naszego “taniego” hostelu, który miał jakże francuską nazwę – “Blue Planet Hostel”. Hostel nie okazał się tak tani, jak zwykłym śmiertelnikom może się wydawać. 25 euro za dobę! I to bez internetu! Skandal w białą noc, ale uwaga, uwaga… ze śniadaniem. Poprawiło nam to humory co niemiara dopóki nie zobaczyliśmy tego śniadania, ale o tym za chwilę. Pokój był 4-osobowy z umywalką, ale bez wc. Jak to (słyszałem) w hostelach bywa, zapoznaliśmy bardzo miłych ludzi, którzy byli w szoku, że Polska nie jest dzielnicą ZSRR i że nie ma już u nas komunizmu.
widok z naszego okna
uliczna posiadówa pod naszym oknem
[emaillocker]
Tanie jedzenie
Po dopełnieniu wszystkich formalności w hostelu, chcieliśmy jak najszybciej coś zjeść, bo pora była wybitnie poobiadowa i nasze żołądki o tym wiedziały. Bramę obok wszem i wobec osławionego już “Blue Planet Hostel” była turecka buda z kebabo-burgerami. Stwierdziliśmy, że koniecznie trzeba sprawdzić, czy w Paryżu Hindusi robią jedzenie z innych psów, niż w Krakowie. Zaskoczę was, ale albo dodają innych/mocniejszych przypraw, albo to faktycznie inna rasa psów.
Za 7 euro dostaliśmy po sporej bułce z mięsem o smaku kurczaka i dużej porcji frytek z majonezem. Myślałem, że panowie pracujący w tej wykwintnej restauracji, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie polubili nas i dlatego dostaliśmy jedzenie na papierze, a nie na talerzu, ale okazało się, że to taki nowy trend i w tym lokalu to standard. Jakkolwiek by to nie wyglądało i z czego by to nie było, to było smaczne i nawet się tym najedliśmy. Good job Rajesh!
Pod wieczór, gdy nie mogłem się zdecydować, czy bardziej chcę być Kolumbem Odkrywcą, czy Magdą Gessler, zobaczyłem fast food, który do złudzenia przypominał “McDonald’sa”. Był to “Quik Burger” – oryginalna francuska podróbka najbardziej znanych burgerów na świecie. Mieli skserowane wszystko, od wystroju lokali, przez ubiór pracowników, po wygląd, rodzaj i smak kanapek. Za niecałe jedno euro kupiłem tam cheeseburgera, który wyglądał, pachniał i smakował dokładnie jak ten z “Mc Donald’sa”.
Następnego dnia rano przyszła w końcu pora dowiedzieć się, jak wygląda śniadanie w hostelu za 25 euro. Nie liczyliśmy na szwedzki stół, ale na w miarę strawnego croissanta z jakimś jogurtem. Dostaliśmy gówno najgorszego sortu. Chemiczną kawo-herbatę z automatu i… dwie malutkie, wysuszone pseudo-bułeczki (bo croissantem tego nie da się nazwać) również z automatu. NIE POLECAM! że się tak delikatnie wyrażę.
Wieża Eiffla
Jedni mówią, że przereklamowana, drudzy, że obowiązkowy punkt każdej wycieczki do Francji. Ja wam powiem, że takich kolejek to jeszcze nigdzie nie widziałem. Nie żyłem w czasach komunizmu, ale zaryzykuję stwierdzenie, że wejście (i zejście) z wieży Eiffla zabiera więcej czasu, niż wystanie dobrej szynki 25 lat temu.
W kolejce stoi się wszędzie:
- po bilety do wejścia
- do schodów na drugi poziom
- po bilety na trzeci poziom
- do windy na trzeci poziom
- do wejścia na sam szczyt z trzeciego poziomu
- do zejścia z samego szczytu na trzeci poziom
- do windy na drugi poziom
- do windy na sam dół
Żeby wejść na wieżę (lub w zasadzie do wieży) trzeba oczywiście zapłacić. I to sporo. Minimum 5,50 euro żeby dostać się na drugi poziom i 3,50 euro żeby dostać się na sam szczyt.
Ale udało się, zrobiliśmy to! Widok zarówno z poszczególnych kondygnacji, jak i z samego szczytu zapiera dech w piersiach (i to nie tylko w powodu temperatury). Widać calusieńki piękny Paryż. Widać wszystkie kremowe i bielutkie kamienice. Widać bloki (wszystkie trzy) na obrzeżach Paryża i widać masę, ale to masę terenów zielonych. Bardzo git.
Jutro piątek, więc polecą francuskie piosenki, w środę francuskie śniadanie mistrzów, a w niedzielę dalsza część opowieść o tym jak było i co zobaczyłem. Zdradzę w sekrecie, że trochę tego jest. Czuwajcie!
Ps.: Możecie się prześcigać w komentarzach ile wam zajęło zwiedzenie Wieży Eiffla. Nam niecałe 6 i pół godziny. Kto da więcej?
[/emaillocker]