Czy napiwek w restauracji jest obowiązkowy? Czy powinniśmy zostawić tylko widoczną na rachunku kwotę, czy coś jeszcze – jakiś bonus dla kelnera? A jeśli tak, to ile? Czy napiwek powinien być stała kwotą, czy proporcjonalny do sumy jaką płacimy za jedzenie?
Przyjęło się, że napiwek to 10% kwoty, którą widzimy na paragonie i jest ukłonem w stronę kelnera za miłą obsługę, jednak nie wszyscy tak postrzegają ten temat. Tomek Tomczyk w swoim tekście o napiwkach w Stanach Zjednoczonych opisuje jak za oceanem ewoluuje kultura dawania napiwków. Że zwyczajowe 10% to stanowczo za mało i aby nie wyjść na buraka, należy zostawić kelnerowi minimum 15% kwoty na jaką opiewa rachunek. A najlepiej 25%. Przy czym stwierdza, że wątpliwa może być wielkość napiwku, jednak sam fakt jego zostawienia jest bezdyskusyjnie obligatoryjny.
„Porzućcie myślenie, że nie trzeba dawać kelnerom napiwków. Jest małomiasteczkowe, niepostępowe i pieniackie.”
Jak Tomka lubię, tak nie zgadzam się zupełnie. Napiwek to nie opłata za usługę jaką jest podanie jedzenia…
Napiwek w restauracji to premia uznaniowa
Nie skończyłem polonistyki, ani nie pisałem pracy naukowej z etymologii. Przyznaję się. Mimo to, pozwolę sobie postawić tezę, że już sama nazwa tego zwyczaju (napiwek – na piwo) sugeruje, że to bonus, dodatek, coś ekstra. Tak jak przedstawiciele handlowi, new business managerowie, telemarketerzy i wszyscy inni sprzedawcy są nagradzani za wyniki, tak samo osoby, których pracę można w łatwy sposób ocenić i określić jej efekty, dostają premię uznaniową za dobrą robotę.
To właśnie odnosi się do kelnerów.
Byli uprzejmi, wskazali odpowiedni stolik, przynieśli czyste sztuće, doradzili przy wyborze dania i nie upaćkali stolika podając je? Świetnie, chętnie docenię ich starania! Czekałem pół godziny na menu i kwadrans, żeby złożyć zamówienie, nie znali podstawowych pozycji w karcie, przynieśli żurek zamiast rosołu i traktowali mnie jak wrzód na dupie? Sorry amigo, ale nie będzie ani na piwo, ani na oranżadę, ani nawet na kranówkę z Biedry. Bo z jakiej racji?
Argumenty o tym, że napiwki to ich właściwa pensja, wcale mnie nie przekonują.
Wielokrotnie pracowałem jako kelner. Wiem, że są knajpy, gdzie obsłudze płaci się 2,50zł na godzinę (jeden z lokali w Sukiennicach). Są również miejsca na poziomie, w których pracownicy nie zarabiają mniej, niż 10zł na godzinę (restauracje na Kazimierzu). Czy to moja wina, że nieznapiwkowany jegomość pracuje akurat w tej pierwszej i nie potrafi obsługiwać gości? Albo niech robi lepiej to co robi w obecnym lokalu, albo niech nauczy się odróżniać wina i odpowiadać na pytania klientów szerzej, niż „tak”, „nie”, „nie wiem” i zdobędzie pracę w miejscu z sensowną podstawą.
Gdy sam biegałem z tacą i myliłem zamówienia klientów częściej, niż imiona dziewcząt na imprezach, nie miałem do nikogo pretensji, że kasa w płatniku jest równa z kwotą na rachunku. Wiedziałem, że mi się nie należy i tyle. Zirytowany byłem dopiero w momencie, gdy dołożyłem wszelkich starań, by goście opuścili lokal z uśmiechem na ustach, a mimo to w koszyczku nie zostało nic ekstra. Zgodzę się, że to wiocha i jawne buractwo. Tak samo jak…
Chamstwem jest doliczanie z góry napiwku do rachunku
W tej technice wymuszania bonusu za pracę, niekwestionowanym asem jest Magda Gessler. W swoich restauracjach domyślnie dolicza napiwek na paragonie. Jest to nieeleganckie zachowanie z dwóch powodów.
Po pierwsze, jeśli napiwek jest nabity na kasę, to znaczy, że kelner musi się z niego rozliczyć z kierownikiem sali/menago lokalu/właścicielem. A rozliczenie to odbywa się w baaardzo różny sposób. W knajpach, w których pieniążki ze stolików wraz z dodatkami zbierał Pan Menedżer, nie pracowałem dłużej, niż dzień. Zawsze sprowadzało się to do tego, że przełożony zabierał mi część pieniędzy, wmawiając, że to dla kucharzy, barmanów i dziewczyn ze zmywaka. Dziwny trafem, nitk z nich nigdy o tych pieniądzach nie słyszał, a już na pewno ich nie widział. Uczciwość zarządców niskiego szczebla ponad wszystko.
Po drugie, wymuszając uiszczenie napiwku, Magda decyduje za mnie, czy chcę nagrodzić kelnera za jego pracę czy też nie. Jeśli obsługa w jej lokalach jest na takim poziomie, jakiego wymaga w swoim programie, to czego się boi? Jeśli osoba przyjmująca i przynosząca zmówienie była uprzejma, a z samym jedzeniem nie działo się nic złego, to hajs się będzie zgadzał. Bo czemu by nie?
Ale co w momencie gdy od wejścia do lokalu wszystko jest katasrofą? Lody nie są świeże tylko mrożone, a specjalność szefa kuchni została zrobiona z półproduktów i pojawiła się na stole zimna? Albo kelner napluł mi do zupy, stanął na bucie i próbuje podrywać moją dziewczynę? Też mam nagradzać obsługę za jej starania? Czy może prosić o korektę rachunku, wzywać menago i robić kryzys w social media?
Nie jestem dusigroszem ściskającym banknot, aż się zesra w dłoni, ale…
Chcę sam decydować o tym, czy dać napiwek
I w jakiej wysokości.
Jest świetnie – jest 20%, jest bardzo dobrze – jest 15%, jest w porządku – jest 10%, jest średnio – jest 5%, jest źle – nie ma nic. Nie mam nic przeciwko temu, żeby na rachunku pojawiła się sugestia, jaki procent jest mile widziany w danej restauracji, ale niech to będzie sugestia. A nie wymóg. Zresztą są tylko 3 sytuacje, w których zdarza mi się nie zaokrąglić rachunku w górę: muszę strasznie długo czekać żeby zamówić, obsługa jest opryskliwa, jedzenie przychodzi zimne.
A Wy z jakich powodów najczęściej nie zostawiacie napiwków?