Od 3 miesięcy bezskutecznie poszukuję sensownego przepisu na wegetariańskiego burgera z camembertem. Próbowałem różnych cudów, cebul, czosnków, rukol, pieczarek, sals i sosów, i ciągle wychodzi mi mdły. Możliwe, że jestem upośledzony i po prostu nie umiem tego zrobić. Nie będę się zapierał, że nie. Ale dziś nie o moich mentalnych deficytach.
Szukając receptury na idealną bułkę z serem, przeszukałem 2 portale tematyczne i 13678 blogów kulinarnych. Dotarłem do najciemniejszych zakamarków tej części blogosfery, znajdując liczne błędy blogerów kulinarnych, czyli blogi bez zdjęć, blogi bez opisów i blogi bez wpisów. I blogi pół-ładne, mówiąc delikatnie.
Wydawać by się mogło, że blog kulinarny to kaszka z mlekiem – wystarczy prosty szablon, jasne zdjęcia i podstawy ortografii. Nic bardziej mylnego, cytując Syna Wołoszańskiego. Dodawanie zdjęć schabowego do internetowego pamiętnika można zepsuć na co najmniej 10 sposobów.
#1 – Maciupeńkie zdjęcia
Jeśli fundamentem Twojego bloga są fotki, nie ma lepszego sposobu na pozbawienie go wartości, jak dodawanie możliwie najmniejszych. Tu się jednak kryje haczyk, bo jeśli dasz tak małe, że nic na nich nie będzie widać, wytrącisz z dłoni oręż wszystkim hejterom, którzy twierdzą, że Twoje potrawy są nieestetyczne.
#2 – Ciemne zdjęcia
Zamiast słowa „najmniejszych” w punkcie wyżej, wstaw „najciemniejszych”, a zamiast „małe” daj „ciemne”.
#3 – Nieostre zdjęcia
To co wyżej, tyle, że „najmniejszych” = „rozmazanych” i „małe” = „nieostre”.
Aha, jeszcze jedno. Jak dołożysz jakiś spłaszczający wszystko filtr z Instagrama, to będzie jeszcze brzydziej.
#4 – Odpustowe znaki wodne
Dobra, załóżmy, że już udało Ci się zrobić w miarę jasne, ostre zdjęcie i wstawić je do posta tak, że je widać. Żeby zepsuć końcowy efekt, wrzuć na nie adres swojego bloga najgorszą czcionką jaką jesteś w stanie znaleźć w Gimpie. Współczynnik odrzuceń to doceni.
#5 – Im bliżej, tym lepiej
Z fotografowaniem jedzenia, jest jak z fotografowaniem waginy. Im głębiej wepchniesz obiektyw, tym mniej masz na nie ochotę. To na co ślinisz się patrząc z dystansu, pod lupą Cię odrzuca.
#6 – Cały wpis w jednym zdjęciu
Niektórzy autorzy biorą sobie za punkt honoru, aby w przepisie dać jak najwięcej tekstu i jak najmniej zdjęć. Bo przecież każdy z nas ma wyobraźnię i może sobie wyimaginować jak wyglądają kolejne etapy powstawania potrawy. Po co ułatwiać czytelnikowi kontakt z gotowaniem, skoro można utrudnić?
#7 – Wielkie nagłówki
W blogu kulinarnym, w odróżnieniu od wszystkich innych blogów, zasadniczo nie chodzi o treść, a o nagłówek. Każdy czytelnik przychodzi po to, by móc z nim poobcować w pełnej okazałości. Dlatego im bardziej rozlazły, tym lepszy. Na przykład na 2/3 wysokości monitora.
#8 – Szalone tło
Gorsze od ogromnego nagłówka, który można przewinąć i starać się o nim zapomnieć, jest cudaczny wzorek w tle. Albo tak jak w tym przypadku – zdjęcie z kwiatuszkami. Bo kwiatuszki są takie ładne, słodkie, i ładne. I idealnie komponują się z z galantyną z kurczaka.
#9 – Miliard banerków
Jak mówi stare marketingowe porzekadło – jeszcze jeden banerek więcej nikomu nie zaszkodził. Dlatego można ich nasrać tyle ile agregatory i sieci afiliacyjne dały. Jak obwiesisz sobie bloga jak choinkę, to nie będziesz musiał bombek kupować w grudniu.
#10 – Szukamy autora: ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
Na 95% blogów kulinarnych jedyna zauważalna obecność autora, to jego mail w stopce. Nawet w komentarzach pisze tak bezosobowo, że bywa problem z wyczuciem płci. Opinie przedstawia tylko przy postach sponsorowanych, a poglądy jeszcze rzadziej. Jeśli wrzuci swoje zdjęcie na bloga, to maksymalnie dwa razy do roku. Na Święta Bożego Narodzenia i na Wielkanoc. Nie dowiesz się czy słucha Rammsteina i lubi wytatuowane, czy może ma Arkę Noego na dzwonku i wstrzymuje się z seksem do drugiego dziecka.
A przecież to autor jest czynnikiem, który odróżnia blog od portalu i sprawia, że czytelnicy chętniej do niego wracają. No chyba, że się mylę. Chyba, że jest Wam wszystko jest i wpadacie tam tylko po przepisy, zupełnie nie zwracając uwagi na to kto je publikuje?