Schował mi worek z trampkami. Szukałem go 15 minut, nie znalazłem, spóźniłem się na lekcję i dostałem reprymendę od wychowawczyni, że nie mam zmiennego obuwia. Śmiał się z cała klasą. Mnie to nie śmieszyło.
Podczas długiej przerwy wyciągnąłem mu piórnik z tornistra i poprzebijałem wszystkie naboje. Śniadanie, podręczniki i zeszyty pływały mu w atramencie. Śmiałem się z połową klasy. Wychowawczyni to nie śmieszyło.
Kazano nam się przeprosić, pogodzić i polubić. Taki pedagogiczny żarcik.
3 lata później byliśmy bliskimi kumplami. Czesaliśmy kombosy w Tekkenie, próbowaliśmy zaciągnąć się papierosem bez wymiotowania i uganialiśmy się za tą samą 12-latką. W Tekkena byłem lepszy, zaciągać nauczyłem się dopiero w liceum, a Alicja miała gdzieś nas obu. Kiedyś po wuefie, widzieliśmy jak siedzi z Piotrkiem z 5b na ławce za boiskiem i trzymają się za ręce. Przez następny semestr Piotrek był najczęściej faulowanym zawodnikiem. Przypadek.
W gimnazjum zaczęło nam być nie po drodze. Przestaliśmy gadać. Burza hormonów, czy coś. W średniej szkole wróciliśmy do mówienia sobie „cześ”, a w okolicach matury znów mogłem powiedzieć, że Kamil to mój kumpel. Zatoczyliśmy koło.
Ja miałem problemy z trafianiem do bramki, on ze zdawaniem. Mnie z łatwością przychodziło liczenie pochodnych, jemu łamanie nosów. On nie odnalazłby się na studiach, ja w roli męża i ojca w tak młodym wieku. Dużo nas dzieliło. W zasadzie to bardzo dużo, ale nie mieliśmy problemu, żeby się dogadać. Zawsze znajdowaliśmy wspólny język, bo łączyło nas to samo – chcieliśmy od życia więcej. Więcej, niż mieliśmy. I chciało nam się ruszyć dupę, żeby to zdobyć.
Obaj chcieliśmy żyć jak królowie – jeść kawior z bieługi na półmiskach z Rosenthala na śniadanie i pić Dom Perignon w Hiltonie na podwieczorek. Jeździć na deskorolce po Luwrze i na bmxie po Belwederze. Surfować na falach w Californii i tańczyć na karnawale w Rio. Budzić się w Paryżu i zasypiać w Tokio. Przeżywać, doświadczać, poznawać. Z tym, że ja bardziej chciałem być rekinem biznesu grającym na giełdzie, a on właścicielem największej firmy budowlanej w kraju, ale cel był ten sam.
Od kilku lat widujemy się dość rzadko. W zasadzie to raz do roku. W dodatku, gdy go odwiedzam, to jest jakiś zfochowany. Mało się odzywa. Nie wiem, czy to przez pogodę, czy ma do mnie jakiś żal, ale gdyby ktoś spojrzał na nas z boku, to pomyślałby, że prowadzę monolog. Wczoraj też tak było. Słowem się do mnie nie odezwał! Może nie podobały mu się moje nowe buty i wolał nic nie mówić, żeby nie wypalić, że wyglądam jak pajac? Nie wiem, ale zawsze gdy rozmawiam z Kamilem i zapalam znicz nad jego grobem, myślę, że za wcześnie odszedł.
20 lat, to nie jest dobry moment na śmierć. Zresztą jest w ogóle jakiś dobry moment, żeby umrzeć?
Długo wydawało mi się, sorry, byłem przekonany, że nigdy nie nastaje taki czas w życiu człowieka, kiedy myśli sobie „aaa, tyle już zrobiłem to mogę iść do gleby”. Albo „zobaczyłem, co miałem zobaczyć. Nie ma sensu dalej uszczuplać kasy ZUSu. Szykujcie trumnę”. „Wszystkie kluby w Europie odwiedzone, browary wypite, laski zaliczone. Nic tu po mnie, dzwońcie po koronera” też brzmi absurdalnie.
Byłem pewien, że zawsze jest coś jeszcze.
Jeszcze jeden kraj do poznania. Jeszcze jedna książka do przeczytania. Jeszcze jedna góra do zdobycia. Jeszcze jedno danie do spróbowania, czy choćby para cholernych butów do kupienia! Zawsze jest coś jeszcze. Coś czego nie widziałem, nie próbowałem, nie doświadczyłem, nie mam, a chcę! Chcę, chcę, chcę!
Myliłem się.
Spotykam ich na światłach, spotykam ich w przejściu przy dworcu, mijamy się w drzwiach autobusu. Nie mają czasu pogadać. Nie chcą pogadać. Nie mamy o czym pogadać. Zaczęli „dorosłe” życie, podobno to „prawdziwe”. Chodzą do pracy, spędzają tam średnio połowę czasu, w którym nie śpią, wracają do domu i oglądają serial. Bez różnicy jaki. Dostają wypłatę. Płacą za przeciętną szamę i klitkę w której śpią. I to im wystarcza. Są zmęczeni. Zrobili swoje. Nikt nic więcej od nich nie wymaga, więc nic ponad to nie robią. Przez kolejne 40 lat będą jeść, srać i spać. I tyle. Chcą tylko świętego spokoju. Nic więcej.
Dla nich to dobry moment na śmierć. Nawet im to nie zrobi różnicy.