Słyszałaś o nim od koleżanek. Że ciacho, że ogier, że 3 razy z rzędu to standard. Że brutal i mazgaj, że i delikatnie, i na ostro, że łechtaczkowy to samym wzrokiem.
Oglądasz jego zdjęcia w sieci. Ma w oczach to coś. Coś, co najłatwiej można nazwać „będziesz miała problemy z chodzeniem”. Chcesz mieć problemy z chodzeniem. I siniaki. I szorować się druciakiem, żeby zmyć jego zapach. Chcesz to poczuć na własnej skórze. Bez metafor.
Umawiacie się na przyszły tydzień. Zastanawiasz się, czy włożyć koronkowe bokserki, proste stringi, czy w ogóle nie zakładać majtek. Odliczasz dni.
Jest piątek. To dziś. Masz być w hotelu w centrum miasta punkt 20:00. Od rana jesteś przesadnie pobudzona. Mylisz prawą z lewą, portiera z szefem i spółkę ze spółkowaniem. Jesteś nakręcona jak pozytywka, ale zastanawiasz się czy przypadkiem nie podkoloryzowałaś rzeczywistości. Czy nie masz zbyt dużych oczekiwań. Czy to aby nie, tylko ładne zdjęcia w sieci. Wahasz się, ale idziesz. Sprawdzisz to.
Wchodzisz. Jesteś w pokoju. Jest tajemniczo. Przedmioty sprawiają wrażenie nowych, nieodkrytych, mimo, że nie widzisz ich pierwszy raz. Migoczące światło z lampki za wielkim łóżkiem rytmicznie rozjaśnia półmrok, ale i tak nie widzisz jego twarzy. Myślisz o łóżku. W sposób, o którym nie chciałabyś rozmawiać ze swoja matką. Czujesz mrowienie. Tam, gdzie na co dzień miewasz majtki.
Zaczynacie grę. Wymiana spojrzeń, gestów, muśnięć. Gryzie Cię w kark. Z Twojego ściśniętego gardła bezwiednie wydobywa się jęk. Chcesz więcej. Ściągasz mu koszulkę. Zrywa z Ciebie spódnicę. Jesteście niemal nadzy, a nie zamieniliście jeszcze słowa. Czujesz chłód i dystans, ale mimo to nie przestajesz. Chcesz wiedzieć dokąd Cię to doprowadzi.
Czujesz jego język. Tam, gdzie wcześniej czułaś mrowienie. Wie co z nim zrobić. Wie dość dobrze. Chcesz, żeby poczuł Twoje usta. Tam, gdzie krew odpływa mu z mózgu. Chcesz, żeby poczuł je bardzo dobrze.
Oddech przyśpiesza, źrenice się powiększają, ruchy zaczynają być coraz bardziej gwałtowne. Jest miło. Ale miło to za mało, ta gra wstępna trwa już za długo. Chcesz więcej. Jesteś gorąca, jesteś wilgotna, jesteś gotowa. Jesteś gotowa poczuć go w sobie. Albo to się stanie teraz, albo właściwy moment minie i nie będziesz chciała nawet na niego spojrzeć. Karty na stół. Wszystko albo nic.
Wie, że ruch jest po jego stronie. Że czas na wielki finał.
Mocno Cię popycha i rzuca na łóżko jakbyś była rzeczą. Zanim zdążysz poczuć, że podoba Ci się ta brutalność, jednym ruchem obraca Cię na brzuch i ciągnie za włosy, krzycząc, żebyś się wypięła. Czujesz ten krzyk na karku, czujesz jego wzrok na plecach, czujesz to ciepło na pośladkach. Napinasz mięśnie i walczysz ze swoim ciałem, żeby wziąć choć jeden głębszy oddech, zamiast serii płytkich i przygotować się na to, co zaraz się stanie.
Ale na to nie da się przygotować.
Jesteś zażenowana, zniesmaczona i czujesz się oszukana, gdy Twój kochanek w ostatnim momencie oznajmia Ci, że się rozmyślił. Że nie ma ochoty. Że to by było na tyle. Wstaje, zakłada ciuchy i mówi, żebyś poszła do domu, bo nie jest w nastroju. Nie jest w nastroju na właściwą część dzisiejszego wieczoru, do której przygotowywał Cię prawie półtorej godziny. Miałaś dostać bombę, która Cię rozsadzi, a otarłaś się o niewypał. Oszust.
Takie właśnie jest „Hardkor Disko”. Bez części właściwej, która nadawałaby mu sens.