Przez święta, w przerwach między spaniem, jedzeniem, oglądaniem „Kevina samego gdzieś tam” i spaniem, postanowiłem liznąć trochę kultury i kupiłem sobie zawczasu książkę. Tak, tak, to już czwarta w ciągu jednego roku. Na szczęście rok w środę się skończył, więc nie dobiłem do piątej i nie porobiło mnie za bardzo od nadmiaru literatury. Uff!
Wracając do tej konkretnej pozycji, którą widzicie na zdjęciu, to jest to „Masa o pieniądzach polskiej mafii”. Czyli drugi tom wywiadu z Jarosławem Sokołowskim – byłym członkiem gangu z Pruszkowa, a obecnie świadkiem koronnym, zeznającym przeciwko byłym kolegom po fachu. Rozmowa z Masą odkrywa kulisy działania polskiego przestępczego światka, wielokrotnie szokując, nieraz mrożąc krew w żyłach, ale i bawiąc. Mimo że tytuł nie jest wolny od wad – jak choćby cenzurowanie wątków z tłem seksualnym, czy silenie się autora na śmieszność – to zdecydowanie warto sprawdzić tę pozycję.
Tym razem postanowiłem zachęcić Was do sięgnięcia po książkę nie klasyczną recenzją, a zbiorem najciekawszych cytatów, które obudzą w Was apetyt na połknięcie całego tekstu.
– Rozumiem, że do hierachy zwracaliście się per Wasza Ekscelencjo?
– Powiem tak – próbowaliśmy różnych form grzecznościowych, ale arcybiskup mówi: „Dajcie spokój, chłopaki, my też jesteśmy grypsujący”.
Przez całą książkę przewijają się różne sposoby w jakie pruszkowscy gangsterzy zarabiali pieniądze. Ten fragment dotyczy akurat handlu sztuką i skupowania prac autorstwa Moneta, van Gogha, czy da Vinci. Panowie zakupili 380 zabytkowych dzieł. Od arcybiskupa z Krakowa.
– Odpuściliście mu ten przekręt?
– Człowiek, to istota, która zapomina urazy, także na tle finansowym. Szczególnie, jeśli znajdzie sobie inne źródło zysków. A z tym akurat grupa pruszkowska nie miała żadnych problemów.
Faktycznie, czytając kolejne rozdziały, gdzie przestępcy i handlują walutą, i zakładają dyskoteki, i odpalają teleturniej i nawet tworzą przedsiębiorstwo produkujące soki – de facto mowa o firmie Dr Witt – człowiek dochodzi do wniosku, że to rekiny biznesu potrafiące wyciągnąć złoto nawet z Google+.
Wiesio to był najlepszy alfons w Warszawie. Wcześniej pracował jako taksówkarz, ale uznał, że panienki dadzą mu większą taryfę, więc się przerzucił.
Tytuł rozdziału „Pod Marriottem stręczył Wiesiek” powinien być wystarczającym komentarzem do tego urywku.
– Ile czasu w sumie trwała ta przygoda z „Zielonym Bingo”?
– Nieco ponad pół roku. Ale mimo, że całość zakończyła się klapą, nie żałuję tamtego czasu. W sumie jeśli nie zarabiasz pieniędzy, a nawet je tracisz, to ważne abyś sobie przynajmniej fajnie pobzykał.
Cytat ten odnosi się do wcześniej wspomnianej próby uruchomienia programu telewizyjnego, jednak lepiej niż kwestie showbiznesowe opisuje stosunek jaki mafiosi mieli do pieniędzy. I kobiet.
[emaillocker]
Myśmy mieli zaprzyjaźnionego faceta, który robił stemple i często zamawialiśmy je u niego. Tyle, że nie był to fachowiec najwyższej klasy i jak czasem potrzebowaliśmy na stemplu berlińskiego niedźwiadka, to jemu akurat wychodził krokodyl. Ale mieliśmy szczęście do policji i do celników, którzy nie interesowali się zoologią.
To z kolei z rozdziału poświęconego procederowi, z którego najbardziej jesteśmy kojarzeni na zachodzie – sprowadzaniu kradzionych aut. Z tak wykwalifikowaną strażą graniczną wcale się nie dziwię, że złodziejom wszystko uchodziło na sucho.
– Kobieta, jak chce sobie poprawić humor, kupuje ciuch. Ty wybrałeś droższy wariant, ucieczkę na południe Francji…
– No wiesz, ja na poprawienie humoru kupiłem sobie dom w Saint-Tropez.
No bo, kto bandycie zabroni?
– Czy oprócz Małolata mieliście jakichś innych klientów, którzy brali od was w hurcie?
– Ponad 350 samochodów wzięła od nas warszawska kuria biskupia.
Czytając ten dialog, momentalnie stanął mi przed oczami napis na murze mojej podstawówki: Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, Toyota dla księdza.
Wszystko się zgadza, przy czym chcę zaznaczyć, że ja za ten napad dostałem wyjątkowo lichą działkę, 10 tysięcy złotych. Czyli na kawę z ciastkiem.
Żeby nie było, mowa o 10 000 nowych złotych, nie tych przed denominacją. Do drogiej kawiarni musieli chodzić.
Potem doszusował do nich chłopak o pseudonimie Kuraś, który – z racji zamiłowania do kulturystyki – miał szczególne predyspozycje do tej roboty.
Pytanie za 100 punktów: jaką profesją miał trudnić się Kuraś? Filatelistyką? Audytem finansowym? Bramkowaniem na dyskotece? A może ściąganiem haraczu? Nic z tych rzeczy. Pasjonat siłowni miał handlować walutą pod Pewexem. I nawet nie tyle robić wały na swoich klientach, co prowadzić regularną wojnę z siatką cinkciarzy, opierającą się na częstym mordobiciu.
Akurat kilka miesięcy wcześniej z puszki wyszedł Pershing, więc szukaliśmy nowych pól do zarobkowania. Wprawdzie automaty do gier przynosiły nam krociowe zyski, ale kto powiedział, że zarabianie ma mieć jakiś limit?
I tą wzniosłą myślą, której nie powstydziłby nawet Warren Buffett, kończymy. A jeśli czytaliście już “Masa o pieniądzach polskiej mafii” i macie jakieś swoje złote hasła, to podzielcie pod spodem.
[/emaillocker]