Są tacy ludzie, którzy wszystkie czynności poza wypróżnianiem się muszą robić w parach. Od jedzenia, przez składanie dokumentów na studia, po wizytę u dentysty. Nie wyjdą sami na obiad na miasto, bo po co? Nie pójdą w pojedynkę do kina, bo wstyd. I nie pojadą bez towarzystwa do Berlina bo strach. Do pewnego czasu byłem jednym z nich. Minęło mi na dobre chyba po maturze, jak pojechałem nad morze sprzedawać gazety na plaży.
Niby wybrałem się tam z dwoma kumplami, ale oni po kliku dniach zaczęli wymiękać i definitywnie chcieli wracać, a ja byłem tak zajawiony, że najchętniej zostałbym tam całe życie. No i miałem dylemat – wracać z nimi, choć bardzo nie chcę, czy zostać samemu? Co było równoznaczne z przeniesieniem do innego miasta, gdzie zupełnie nikogo nie będę znał. (Nie, żebym w tym wcześniejszym miał jakąś siatkę znajomych). Stwierdziłem, że słońce świeci, wiatr wieje, a kwiaty pachną, więc chyba jakoś dam radę bez 24-godzinnej opieki. I zostałem.
I zostało mi tak do dzisiaj.
Nie mam problemu z chodzeniem do kina bez znajomych, jedzeniem w restauracji bez pary, ani podróżowaniem nieco dalej niż na Borek Fałęcki w pojedynkę. Co więcej, to ostatnie polecam spróbować każdemu i to więcej niż raz w życiu. Dlaczego? Co daje podróżowanie samemu?
Nowe doświadczenie
Dla niektórych może to brzmieć pusto i nijak, ale dla mnie każde nowe doświadczenie jest wartością samą w sobie. Lubię poznawać nowe rzeczy i lubię zmieniać perspektywę postrzegania już mi znanych. A pierwsza solowa wyprawa odciska solidne piętno na tym w jaki sposób myślisz o podróżach. I zazwyczaj sprowadza się do tego, że kochasz je jeszcze mocniej.
Pełniej chłoniesz szczegóły
Nie zawsze, ale często, lecąc z kimś do nowego miejsca, nie byłem skupiony na tym co widzę w drodze z lotniska, jak odnoszą się do siebie tubylcy, czy co w ich sposobie spożywania potraw jest innego, niż w naszym. Tylko gadaliśmy o pierdołach typu: czy Krysia ma lepsze cycki, czy Zdzisia i będąc na bezludnej wyspie, z którą z nich poszedłbyś do łóżka i dlaczego z obiema naraz. Poznając nową kulturę bez towarzysza jesteś skupiony na detalach – dostrzegasz je, analizujesz i zapamiętujesz. Będąc z kimś, bardziej niż prawdopodobne, że Ci umykają.
Nikt Cię nie stopuje
Miałeś tak, że chciałeś zobaczyć co jest za rogiem w kolejnej uliczce, ale ktoś Ci mówił, że jest zmęczony i chce już wracać? Albo planowałeś wstać wcześnie rano, żeby zobaczyć jak miasto budzi się do życia, ale ktoś wyjątkowo skutecznie namawiał Cię na chlanie? Albo ktoś czuł, nie dającą się zagłuszyć logicznymi argumentami, potrzebę pochodzenia po sklepach, a Ty miałeś nadzieję, że jednak pójdziecie do lokalnego muzeum sztuki współczesnej?
Dobra wiadomość, tym razem nie ma tego kogoś.
Wychodzenie ze strefy komfortu
Działanie w parze ma to do siebie, że możecie się uzupełniać. I jeśli Ty wstydzisz się zapytać obcej osoby, czy stoisz w dobrej kolejce do kontroli osobistej, to zrobi to za Ciebie Twój kumpel. Z kolei, jeśli on ma kompleksy związane z kaleczeniem angielskiego w mowie, piśmie i myśli, to Ty możesz porozmawiać z arabskim portierem na temat zmiany pokoju na taki, w którym działają kontakty. Jednak, gdy tej drugiej osoby nie ma, nie masz wyjścia – musisz się przemóc i przekroczyć swoje granice. Podjąć działanie, w którym normalnie wyręczyłby Cię ktoś inny. I poczuć jakie to zajebiste uczucie, gdy jednak to robisz, a świat nie staje w płomieniach zwalając Ci niebo na głowę.
Poznajesz samego siebie
Wycieczki do nowych miejsc mają to do siebie, że są w nich nowi ludzie, nowe obyczaje i nowe sytuacje. I bywa, że na te wszystkie nowości Ty także reagujesz w nowy, bo dotąd Ci nieznany, sposób. Zwłaszcza, gdy są to sytuacje stresowe, konflikty, czy szeroko rozumiane problemy. Wytrącony z codzienności i schematów, bez kogoś kto złapie Cię za rękę i poklepie po plecach, dowiadujesz się co Cię przerasta, kiedy reagujesz agresją, kiedy euforią i ile jesteś w stanie znieść, zanim otoczenie doprowadzi Cię do dzikiego szału. Bądź płaczu.
A to wiedza, za którą coache, terapeuci i wszelcy rozwojowcy biorą gruby hajs.
Odpalasz nieużywane dotąd części mózgu
Sporadycznie, ale jednak. Na przykład gdy wracając z Hurghady, w drodze na lotnisko, orientujesz się, że zapomniałeś paszportu i wiesz, że bez niego nie wpuszczą Cię do Polski, a jeśli się wrócisz, to nie zdążysz na samolot. Lub gdy nie włączyłeś roamingu w Plusie, a właśnie dojechałeś do Berlina, tyle, że wysiadłeś na złym dworcu i jesteś przerażony, bo nie wiesz ani jak skontaktować się z przyjacielem, który miał Cię odebrać, ani jak dotrzeć do jego mieszkania.
Wtedy szare komórki, które dotąd były odpowiedzialne za niezapadanie się czaszki, nagle zaczynają pracować, wrzeć i analizować 3271 możliwych scenariuszy. I chwilę przed spaleniem się z nadproduktywności, wybierają ten jeden właściwy, przekminiony bardziej, niż odcinki „Breaking Bad”, który ma szansę się powieść. I powodzi się.
Interesują się Tobą starsze panie
(No dobra, niech będzie, że młodsze też, bo kilka przedtrzydziestek również zagadało.)
Nie wiem na czym to polega, czy to feromony, czy mój magnes na dziwne sytuacje, ale przez cały wyjazd do Egiptu regularnie zaczepiały mnie panie około 60-tki. Najczęściej używając rezolutnego otwieracza oscylującego wokół hasła „bo pan taki samotny”. Miłe, ale niestety nie reagowały na argument “przepraszam, pracuję” i usilnie próbowały rozmawiać. A ja tam naprawdę poleciałem tylko po to, żeby pobyć w cieple i popisać.
Tak że tego, jak widzicie jest wiele aspektów pozytywnych podróżowania samemu.