
Podejrzewam, że zdarzyło Ci się jechać kiedyś do miasta, w którym nigdy wcześniej nie byłeś i nie wiedziałeś, gdzie się je, gdzie się pije, a gdzie pod żadnym pozorem nie należy tego robić, jeśli nie chcesz wylądować na płukaniu żołądka. Albo nawet niekoniecznie gdzieś wyjeżdżałeś, ale po prostu chciałeś sprawdzić nowe miejsca, w których mógłbyś oznaczyć się na Swarmie i zrobić selfie w kiblu.
Mnie, z tytułu wykonywanego zawodu, przynajmniej raz w miesiącu zdarza się odwiedzać miejscowości, w których jestem pierwszy raz lub znam je słabo. W takim wypadku, licząc na opatrzność bożą i wierząc w miłosierdzie bliźnich, przed wyjazdem, proszę znajomych i nieznajomych na Facebooku o polecenie knajp. Na obiad, śniadanie albo zdjęcie na fanpage. W sensie takich miejsc, w których jedli więcej niż raz, nie otruli się i bez przypału poszliby tam na szamę z Gordonem Ramsayem. I mimo prostego pytania „Hej, gdzie w Warszawie dają dobre burgery?”, zawsze dostanę kilka odpowiedzi, które wykraczają poza „najlepsze na Złotej 69”, czy „W ZdrowaKrowa na Nowym Świecie <3 <3 <3”.
Co przeczytasz prosząc o rekomendację knajpy na Facebooku?
„w Warszawie to nie wiem, ale we Wrocławiu, to koniecznie idź do XYZ!” – super, ale nie jestem we Wrocławiu. Widząc wypowiedź w tym stylu zawsze zastanawiam się, czy jej autor kończąc gimnazjum nie opanował czytania ze zrozumieniem, czy raczej za wszelką cenę musi znaczyć swoją obecność, nawet jeśli nie ma nic istotnego do powiedzenia. W obu przypadkach nie pomoga.
„na burgery? a nie lepiej na sałatkę? ;)” – nie, kurwa, nie lepiej. Jakbym potrzebował porady dietetyka, to bym poszedł do dietetyka, a jakbym chciał zjeść trawę, to bym nie pytał o mięso. Idź być Chodakowską gdzie indziej.
„nieźle się bujasz” znane też jako „powodzi się” – jeśli ktoś podróż do innego miasta w tym samym kraju, czy zjedzenie posiłku poza lokalem mieszkalnym, w którym składuje skarpety, uważa za wygrywanie życia i esencję powodzenia, to szczerze współczuję mu jego sytuacji materialnej. I mentalnej. I absolutnie nie mam zamiaru przepraszać, czy samobiczować się za to, że kogoś nie stać. Naprawdę, przygoda na tej planecie nie powinna polegać na czołganiu się w pokutnym worze i kajaniu za każdą przyjemność.
„słyszałem, że w ABC jest spoko” – a ja słyszałem, że branie heroiny nie uzależnia.
„burgery? po co iść na miasto jak przecież można zrobić w domu? to minutka roboty, a lepiej i zdrowiej przede wszystkim!” – to z kolei od kulinarnych świrów, którzy przy każdym zdjęciu z półproduktem będę Cię terroryzować, żebyś zrobił to sam. Ciasto francuskie? Po co kupować jak można zrobić samemu? Koncentrat pomidorowy? Przecież to takie proste, wystarczą 3 dni, aż opanujesz jak się go robi, zamieniając kuchnię w pole bitwy. Masło? A nie lepiej trzymać krowę na klatce schodowej i poubijać śmietanę w maselnicy jak Słowinaki z klipu Donatana? Wielkie dzięki za złotą radę, ale jakbym chciał zostać pełnoetatowym kuchcikiem, to bym założył rodzinę i został w domu.
„warszafka” ewentualnie „krakówek” – w życiu nie byłem, nie widziałem i nie zobaczę, więc na wszelki wypadek publicznie tym pogardzę.
„QWERTY rozsadza kubki smakowe od 1410! jadam tam średnio 8 dni w tygodniu i jeszcze nigdy się nie zawiodłem, jedzenie tak świeże, że zabrałbym na nie moją matkę przed porodem, obsługa tak miła, że przestałem spotykać się ze znajomymi, a wystrój tak bajerancki, że mieszkanie urządziłem w tym samym klimacie! I mają działające wi-fi! kozak 100%! Polecam!” – i to jest użyteczna odpowiedź, za którą będę Ci bardzo wdzięczny!