Close
Close

Pamiętam swój pierwszy wyjazd na festiwal, szukanie transportu do Hradec Kralove na ostatnią chwilę, pakowanie się 4 godziny przed odjazdem autobusu i szukanie po północy czynnego kantoru, który wymieniłby nam złotówki na korony. Po dotarciu nawet nie zastanawiałem się czego zapomniałem, bo na dobrą sprawę nawet nie wiedziałem co powinienem ze sobą wziąć. Przy drugim wypadzie na Hip-Hop Kemp z listą rzeczy niezabaranych już było znacznie łatwiej, bo po dotarciu do Katowic, skąd ruszałem z resztą ekipy do Czech, olśniło mnie, że nie wziąłem namiotu. W końcu to tylko miejsce, które przez 4 dni miało być naszym domem, każdemu mogłoby się zdarzyć o nim nie pomyśleć, co nie? Dobra, nie odpowiadajcie.

W tym roku zamierzam się wybrać na aż 4 festiwale muzyczne, w tym na pierwszy już w ten piątek, więc pomyślałem, że i Wam, i mnie, będzie łatwiej się pakować na takie wydarzenie mając listę najpotrzebniejszych rzeczy. Stąd ten konsultowany z Ministrem Rozrywki i Rekreacji, zatwierdzony przez Instytut Dnia Następnego i testowany w terenie przez ze mnie Niezbędnik Festiwalowicza.

Co powinieneś zabrać ze sobą jadąc na kilkudniową plenerową imprezę muzyczną?

0. Namiot, karimata i śpiwór – wiem, że to oczywista oczywistość, oczywistsza niż kac po zmieszaniu wódki z szampanem i paczką fajek, ale z autopsji wiem, że da się tego zapomnieć, więc na wszelki wypadek wymieniam.

1. Zapalniczka – jedno z najbardziej wielofunkcyjnych urządzeń, które przydaje się zawsze. I odpalisz nią komuś papierosa, nawiązując nową znajomość, i otworzysz piwo, i rozpalisz grilla, i nieco rozświetlisz mrok, szukając zgubionych w trawie 5 złotych, i pobujasz się pod sceną przy piosence do wczuty. Waży tyle co nic, a może uratować życie, cytując Beary’ego Gryllsa.

2. Więcej ciuchów niż zakładałeś – duże masowe imprezy, na których ludzie wpadają w hiper-euforię mają to do siebie, że często dzieje się coś, czego nie zakładałeś. Na przykład, że nad ranem, tuż przed świtem, wskakujesz w ciuchach do jeziora. Albo, gdy nagle zaczyna padać deszcz, a ziemia pod stopami zamienia się w błoto, ktoś wpada na pomysł, żeby zrobić minizawody w ślizgu na klacie i uznajesz, że to brzmi sensownie. W takich momentach naprawdę doceniasz to, że wziąłeś jeden komplet ubrań więcej, niż planowałeś.

3. Czapka/kapelusz – zabrzmię teraz jak stary dziad, ale z udarem słonecznym nie ma żartów, a cały dzień na otwartej przestrzeni bez nakrycia głowy może do tego doprowadzić.

4. Papier toaletowy – kible na polu namiotowym to nie ani toalety w Hiltonie, ani w Sheratonie, ani nawet nie w akademiku AGHu. Bywają lepsze, jak te na Audioriver, czy bezapelacyjnie najgorsze na świecie, jak te na Hip-Hop Kempie, jednak jadąc na jakąś imprezę pierwszy raz nie wiesz czego się spodziewać, więc lepiej się zabezpieczyć.

5. Buty do wywalenia – zasadniczo wszystkie ciuchy, które bierzesz na plenerowe koncerty nie powinny być Twoimi stylówkami życia z logiem krokodyla za furmankę siana, bo masz 50% pewności, że nie wrócą do domu w takim stanie w jakim wyjechały, jednak w przypadku butów tych procent masz 100. Albo Ci je ktoś udepta na śmierć, albo je zabłocisz nie do poznania, albo po prostu przechodząc po pijaku przez ogrodzenie zahaczysz o wystający pręt i zrobisz w nich dziurę. Innymi słowy, na festiwal weź takie obuwie, którego nie będzie Ci żal pożegnać raz na zawsze.

[emaillocker]

6. Nerka – w niczym się tak dobrze nie nosi portfela, telefonu, chusteczek i innych pierdół, które normalnie obciążają Ci kieszenie, jak w saszetce przewieszonej przez ramię. Czy tam upiętej w pasie. Ryzyko wypadnięcia w trakcie skakania pod sceną drastycznie spada.

7. Węgiel i leki przeciwbólowe – mieszanie alkoholi, żarcie po którym Chodakowska dostałaby zawału serca, słońce, brak snu i nocne funkcjonowanie na zwiększonych obrotach może doprowadzić do rozregulowania organizmu. Podstawowe leki w krytycznej sytuacji pomogą Ci doprowadzić się do porządku i nie kończyć imprezy przed czasem.

8. Bank energii – choćbyś używał telefonu tylko i wyłącznie do dzwonienia, to bateria i tak w którymś momencie Ci padnie. Zazwyczaj w najmniej oczekiwanym, na przykład gdy wróciłeś się na chwilę po coś do namiotu i miałeś się zdzwonić z resztą gdzie są. Punkt z kontaktami na polu namiotowym zazwyczaj jest oblegany bardziej niż damska toaleta w Galerii Krakowskiej, a noszenie ze sobą po mieście rozgałęźnika i proszenie się w knajpach o podładowanie bywa kłopotliwe. Na przeciętnym banku energii naładujesz telefon do pełna 3 razy i będziesz miał kłopot z głowy.

9. Prezerwatywy – jak to mawia Rocco Siffredi: „nie znasz godziny, ani doby, kiedy ktoś rozłoży nogi”. Nie namawiam do przygodnego seksu, ale lato i zew natury mają to do siebie, że czasem wygrywają z logicznym myśleniem, a w takiej sytuacji zdecydowanie lepiej mieć zabezpieczenie przed ciążą i chorobami wenerycznymi, niż nie mieć i liczyć, że tym razem może nic się nie stanie. Poza tym, prezerwatywa po nadmuchaniu całkiem nieźle sprawdza się jako poduszka.

10. Peleryna – jeszcze raz wrócimy do motywu deszczu – serio, lepiej stać pod sceną w foliowym worku przypominając Teletubisia, niż ominąć koncert ulubionego wykonawcy ze względu na tragiczna pogodę. Lub łapać zapalenie oskrzeli, gardła i zatok tkwiąc ponad godzinę w ciuchach mokrych jak po wyjęciu z pralki. Może nie ma w tym swagu, ale jest komfort.

11. Zatyczki do uszu – ściany namiotu są ścianami tylko z nazwy i jeśli, tak jak ja, masz ultra płytki sen, znienawidzisz je za to. Za to pokochasz różowe, plastelino-podobne zatyczki za to, że tłumią echa basu i krzyki najtwardszych weteranów cisnących z melanżem do bladego świtu i piski ich koleżanek. Bez nich nie przetrwałbym ani jednej nocy na polu.

To tyle z mojej listy najpotrzebniejszych rzeczy, które są podstawą przetrwania festiwalu. Jeśli uważasz, że ten spis należy poszerzyć i uzupełnić o jakieś gadżety, to śmiało, komentarze są Twoje.

[/emaillocker]

(niżej jest kolejny tekst)

Czy wiesz co to znaczy być TERAZ i TUTAJ?

Skip to entry content

Bycie TERAZ i TUTAJ to odczuwanie bieżącej chwili i uczestniczenie w niej. To bycie umysłem i ciałem współautorem wydarzenia, które właśnie się dokonuje. To pełne zaangażowanie zmysłów w odczuwanie aktualnego momentu i wszystkich emocji, które ze sobą niesie.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to nerwowe przełykanie śliny, gdy jesteś na osiemnastce w lepiącym się od buzujących hormonów klubie, patrzenie źrenicami wielkości śliwek na dziewczynę, z którą trzymacie się za ręce i kołyszecie biodrami na parkiecie i rzucanie monetą w myślach, aby sprawdzić, czy to właściwy moment, żeby ją pocałować.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to forsowanie barierek oddzielających wykonawcę od publiczności na koncercie Twojego idola z czasów licealnych, wykrzykiwanie razem z nim zwrotek tak głośno, by zagłuszyć nagłośnienie i obudzić wszystkich w obrębie dzielnicy, i poczucie bycia jednością z całą salą, z każdym jednym człowiekiem, który zdziera gardło tak jak Ty.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to czucie w przełyku bicia wyrywającego się z klatki piersiowej serca, które masz wrażenie, że już doszło do granicy swoich możliwości i zaraz stanie, bo właśnie stoisz na krawędzi mostu wzniesionego 200 metrów nad ziemią i masz z niego skoczyć, co prawda z liną, ale w tej chwili nie sprawia Ci to większej różnicy.

Piszę o tym, bo odkąd media społecznościowe zadomowiły się na telefonach i pojawił się Snapchat, mam wrażenie, że wiele osób zapomniało, co to znaczy być TERAZ i TUTAJ.

Coraz częściej obserwuję ludzi, którzy odcinają się mentalnie od bieżących wydarzeń, rejestrując je na telefonie. I nie należy mylić tego z utrwalaniem chwili. Łapanie momentu, w postaci zrobienia zdjęcia, z perspektywy mojego rocznika – 1988 – było obecne zawsze. Tyle, że ten moment łapało się dla siebie. Wyciągało się aparat, prosiło kogoś o cyknięcie zdjęcia, pstry-pstryk, chowało się aparat do kieszeni i dalej uczestniczyło w wydarzeniu, mając pamiątkę DLA SIEBIE do celebrowania jej PÓŹNIEJ. W dniu, w którym to piszę, sytuacja została wywrócona do góry nogami.

Obecnie rejestrujemy chwile DLA INNYCH aby konsumować zarejestrowany materiał NATYCHMIAST.

Przez co nie uczestniczymy w wydarzeniach. Obserwujemy je.

Dopóki nie zająłem się blogowaniem, robienie zdjęć śniadań, wrzucanie zrzutów z Endomondo, czy opisywanie w statusie sytuacji na imprezach masowych, było dla mnie, delikatnie mówiąc, dziwne. Nie rozumiałem, czemu ktoś będąc w trakcie jakiegoś zdarzenia niosącego ładunek emocjonalny, zamiast je przeżywać, odcina się od niego, grzebiąc w telefonie i wchodząc do sieci. Gdy wszedłem w branżę zrozumiałem, że „relacje na żywo” to narzędzie do budowania wizerunku, rozwoju marki osobistej i animowania społeczności.

Mimo to, wciąż, gdy dzieje się coś naprawdę dla mnie istotnego, gdy dzieje się coś co chcę przeżyć, jestem poza siecią. A nawet jeśli coś utrwalam, z resztą świata dzielę się tym później.

Dzielenie się wydarzeniami, emocjami, przemyśleniami, to element mojej pracy, który dostarcza mi wymierne korzyści i mimo, że to moje hobby, jestem w to wkręcony i daje mi to radochę, potrafię i przede wszystkich chcę oddzielać to od realnego życia i uczestniczenia w rzeczywistości. Dlatego przeraziło mnie, gdy w trakcie wakacji w Słonecznym Brzegu widziałem w każdym, ale to dosłownie w każdym klubie ludzi przyspawanych do Snapchata.

Te imprezy naprawdę były spoko. Dj puszczali same najlepsze playlisty ze Spotify, barmani lali od serca i czasem nawet łapali butelkę po podrzuceniu, laski tańczyły na barze, kolesie też, a stopień zakrycia ciała przez obie płcie był odwrotnie proporcjonalny do temperatury i stężenia alkoholu we krwi. No typowe wakacyjno-kurortowo-plażowe imprezy. I na każdej znajdywała się przynajmniej jedna osoba, która nie chłonęła atmosfery, nie wkręcała w pantomimę ciał i energię, która panowała w lokalu, tylko biegała z telefonem i kręciła snapy. Żeby pokazać innym, że ona tu i teraz świetnie się bawi i jest taaaki melanż.

Tyle, że ona nie była TERAZ i TUTAJ. Ona odcinała się od wydarzeń, traciła kontakt z otoczeniem i była poza tym momentem. Była obserwatorem nie uczestnikiem. Była ZA CHWILĘ i OBOK, bo siedziała na Snapchacie i relacjonowała wydarzenie, które ją omijało.

7 typów ludzi, których spotkasz na plaży

Skip to entry content

Po tygodniu pływania, opalania się i rzucania frisbee, przerywanego chowaniem się przed deszczem, napatrzyłem się tyle na piasek, że wszędzie widzę ziarna. Jak krakowski gołąb. Po spędzeniu takiej ilości czasu na plaży doznałem oświecenia porównywalnego do przejścia z geocentrycznej do heliocentrycznej koncepcji świata. Dotarło do mnie, że niezależnie czy jesteś w Hurghadzie, Słonecznym Brzegu, Darłowie, czy na Bagrach, wszędzie można spotkać niemal identyczne typy ludzi zażywających słonecznej kąpieli.

Kogo spotkasz na plaży?

 

Wcale-nie-mam-dupy-na-wierzchu

Znana także jako Spadające Majtki.

To ta lekko zaniedbana blachareczka z  kilkoma kilogramami nadbagażu nad łonem. Jest przekonana równie głęboko co brud za jej niedomalowanymi paznokciami, że nie rozwój intelektualno-osobisty, a idealnie opalona dupa jest czynnikiem decydującym o wygrywaniu życia. Mimo to, nie pójdzie na całość i nie ściągnie z siebie tych dwóch sznurków udających majtki, żeby zaaplikować sobie brąz na odwłok, tylko zsuwa je. Podciąga, zsuwa, podciąga, zsuwa, podciąga, zsuwa, żeby równomiernie złapać słońce, przez co przez większość czasu są spuszczone do połowy tyłka i nie wiadomo, czy właśnie srała, czy dopiero będzie. A przecież każdy kto nadział się na widok jej odbytu chce to wiedzieć.

 

Superniania

Jak wiadomo, najlepszą metodą wychowawczą jest krzyk, a w zasadzie skrzek. Więc z pozycji królowej matki, lub też władczyni narodów oczekującej na wachlowanie, rozciągnięta na leżaku jak żaba pod kołami TIRa na autostradzie, matrona nieustannie skrzeczy na dzieci.  Skrzeczy przez całą plażę, żeby nie wchodziły do wody bo jest głęboko, żeby weszły do wody bo jest gorąco, żeby wyszły z wody, bo się przeziębią i żeby nie piły wody, bo przed chwilą do niej sikały. Niosący się po falach skrzek przypomina bardziej nieudolną musztrę niż rozmowę z potomstwem, a to przecież nie jest poligon.

 

Pan Mieciu

Nieodzownie towarzyszy mu siatka-żulówka z logiem któregoś z dyskontów spożywczych, wypełniona najtańszymi browarami jakie można dostać w zasięgu kilometra. Po wypiciu trzech fasbergopodobnych szczyn, wali w kimę w pełnym słońcu i spala sobie skórę.

 

Modelka

Artystyczna fota z wypinaniem dupy na tle wody, artystyczna fota z wypinaniem dupy na tle piasku, artystyczna fota z wypinaniem dupy na tle palm, artystyczna fota z wypinaniem dupy na tle baru, artystyczna fota z wypinaniem dupy na tle innych dup. Nie ma już kolejnych miejsc do wypięcia pośladków, wciągnięcia brzucha i zrobienia dziubka? Ach, jak dobrze, że jeszcze są cycki! To jedziemy z drugą kolejeczką!

 

Rycerz ortalionu

Jeśli nie przyszedł na plażę w Shoxach, to tylko dlatego, że nastąpiła jakaś klęska żywiołowa pod postacią starcia się całej podeszwy po 5-ciu latach nieustannego chodzenia w jednej parze w każdy dzień tygodnia. Nigdy nie występuje sam, zawsze jest w towarzystwie przynajmniej dwóch kamratów wyglądających identycznie jak on, przez co chwila nieuwagi i staje się nie do odróżnienia. Łysa głowa, łańcuszek z pierwszej komunii na szyi i cichoszelesty do połowy uda z trzema paskami, łyżwą lub dzikim zwierzem, to nie ubiór. To styl życia.

 

Osiedlowa piękność

Narzeczona rycerza ortalionu. Kawałki Firmy recytuje z pamięci, kawałki Chady z przedramion kolegów. Co kwadrans szlug, co 10 sekund bluzg. Nie widzi różnicy między jeziorem, klubem i domem dlatego opala się w bieliźnie i pełnym makijażu. Posiada umiejętność miotania piorunami rzucając spojrzeniem jak shurikenami w inne przedstawicielki jej płci.

 

DJ bez słuchawek

Dba o odpowiedni akompaniament, żebyś nie musiał plażować w ciszy i mógł nacieszyć uszy kompozycjami największych wirtuozów współczesnych czasów. Bezpłatnie zapewnia Ci wyselekcjonowane tło muzyczne przy pomocy niepozornego telefonu. Nie czujesz „Pisarza miłości”? „Ona tańczy dla mnie” nie trafia w Twoje wysublimowane gusta? To dlatego, że za mało się angażujesz. Na trzy, czteee-ryyy, wszyscy razem: PIZDA NAD GŁOWĄ, PI-PI-PIZDA NA GŁOWĄ!!

O kimś zapomniałem?