(w końcu odebrałem z naprawy zniszczony ponad miesiąc temu telefon, więc jestem Wam winien wyjaśnienie, jak NAPRAWDĘ wyglądało życie bez smartfona)
Miesiąc temu roztrzaskałem sobie smartfon mierząc aplikacją „Linijka” długość okna, żeby dobrać odpowiedni rozmiar zasłon. Nie dość, że wciąż śpię przy asyście sąsiadów z naprzeciwka, to nawet nie wiem kiedy dokładnie się to stało, bo naścienny kalendarz, mimo podawania komendy głosowej, nie chce wskazać aktualnej daty. Chciałem zapostować na Facebooku zdjęcie pajęczyny na wyświetlaczu albo chociaż puścić krótkiego Tweeta, żeby wszystkich 365 najbliższych znajomych, których tam zebrałem wiedziało co u mnie, ale budka telefoniczna na rogu mojej ulicy nie ma opcji robienia zdjęć.
Po drodze do budki przechodziłem obok bezdomnego. Chciałem zasnapować jak dużym problemem jest bieda w dzisiejszych czasach, ale z przedwojennego Kodaka nie da się dodać zdjęć do „My Story”, więc musiałem je wywołać w punkcie fotograficznym w centrum i zawieźć do wszystkich 5 osób, które obserwują mnie w tej aplikacji. W trakcie podróży nie mogłem użyć JakDojade.pl, na szczęście kumpel podpowiedział mi sztuczkę. Zdradził mi sekret, że podobno na przystankach jest coś jakby program telewizyjny tylko z autobusami.
Chodzi dość topornie i nie reaguje na dotyk, ale w sumie czego się spodziewać po państwowych apkach?
W autobusie Spotify odpalone w kabinie kierowcy zacięło na „Jesteś szalona” i mimo wciskania czerwonego przycisku „stop” przy drzwiach wejściowych, program nie reagował. Zresztą to był najmniejszy kłopot tej jazdy. Na podwójnym siedzeniu po lewej, zaraz za kabiną kierowcy, siedziała dziewczyna, która mi się podobała, ale mimo przegrzebania jej torebki, nie mogłem znaleźć innego zdjęcia poza profilowym w dowodzie. Stwierdziłem, że #RKŚ, trudno, kto nie ryzykuje, ten nigdy nie pozna wenerologa i, jak George Michel w dark roomie, trzeba walić w ciemno. Przesunąłem ją w prawo, na tak, ale pech chciał, że autobus się przechylił przy skręcie i moja przyszła współkredytobiorczyni pożyczki na mieszkanie wypadła przez okno.
Podryw bez Tindera jest niebezpieczniejszy, niż to się ludziom wydaje.
Starsza pani siedząca 2 rzędy dalej zaczęła krzyczeć, że jestem bandytą i namawiać kierowcę do wezwania policji, ale mimo wciskania krzyżyka na łańcuszku na jej szyi, nie dało rady ani usunąć komentarza, ani zbanować kobity. Chciałem olać to kopanie się z motłochem i podjechać Uberem do tego 1 z 5 obserwatorów na Snapchacie. Chciałem, ale przypomniało mi się, że gdy tydzień temu wybierałem się do znajomego z podstawówki, żeby napisać mu „stuffka mordo!” na ścianie w salonie z okazji urodzin, mimo, że wyraźnie zaznaczyłem na chodniku sprejem duże koło wokół siebie, nikt nie przyjechał. Z MyTaxi to samo, mimo idealnie odwzorowanego logotypu na dywanie w mieszkaniu kumpla, przez 45 minut nikt nie przyjechał.
Geolokazlizacja w analogu ssie.
Podobnie Endomondo. Musiałem odpuścić bieganie na tydzień, bo nie mogłem wymyślić jak mam jednocześnie zaznaczać przebytą trasę i informować znajomych o tym, że zrobiłem życiówkę. Na początku też próbowałem spreju, ale w Warszawie jest tyle tagów na ulicach, że nikt nie zwracał uwagi na mój fioletowy rwany pas. Poza tym, gdy tylko spadł śnieg, nie było widać spod niego mojej trasy, więc bieganie mijało się z celem. W końcu rozkminiłem jak można sobie poradzić z tym problemem bez smartfona. To tak proste, że aż głupio mi, że wpadłem na to dopiero po tygodniu.
Wystarczyło co 50 metrów kłaść zwłoki.
Po pierwsze, żeby były niewidoczne musi spaść naprawdę od cholery śniegu, po drugie, to najprostszy sposób, żeby wszyscy Twoi znajomi dowiedzieli się o Twoim wyniku. Jeszcze zanim ukończyłem bieg, już widziałem spore grono osób poruszonych moim treningiem. Niektórzy nawet płakali wzruszeni moim zaanagżowaniem w sport. Inni z kolei zainspirowani świetnym czasem, przyłączali się biegnąc za mną i dopingując hasłami “ty chory pojebie”. Faktycznie wynik, który wykręciłem był tak dobry, że aż chory. Niestety, zazdrośni policjanci zdewastowali trasę po czasie usuwając poszczególne ciała.
I znów całe bieganie w pizdu.