„Pięć lat minęło jak jeden dzień. Nie masz co wspominać? Lepiej swego bloga zmień” parafrazując klasyka. Ja mam całkiem sporo do wspominania, bo gdy zaczynałem przygodę z blogowaniem pod koniec 2011 roku, niemal wszystko wyglądało inaczej. Od gwiazd internetu, przez platformy do publikowania, po postrzeganie tego świata przez media. Te pół dekady temu najpopularniejszymi youtuberami był – przedwcześnie zmarły medialnie – Niekryty Krytyk, czy – obecnie działający głównie po drugiej stronie kamery – Kuba Jankowski z Matura to Bzdura, a gdy ktoś Cię pytał o znanych blogerów, w pierwszej kolejności wymieniałeś Maćka Budzicha albo Artura Kurasińskiego. Dziś podejrzewam, że te nazwiska nic już Ci nie mówią, jeśli nie śledzisz branży dłużej niż 2 lata.
W czasach, gdy ludzie jeszcze spierali się czy ten zagraniczny Facebook ma sens i nie lepiej zostać przy swojskiej Naszej Klasie, ja stawiałem pierwsze kroki w prowadzeniu swojego internetowego pamiętnika. W sensie bloga. Robiąc to tak źle, że gdyby ktoś wynalazł wehikuł czasu, cofnąłbym się do tamtego okresu i zabrał sobie klawiaturę albo przynajmniej posadził na karnego jeżyka. O tym, czym chciałem się zajmować, wiedziałem tyle, że chcę być jak Hank Moody w drugim sezonie „Californication”, że jestem najlepszy, a jak nie jestem, to będę i że nikomu sława i pieniądze nie należą się tak jak mnie. I nic więcej. A, jeszcze cały czas się zastanawiałem po cholerę ludziom internet w telefonach. Przecież to urządzenie służy do dzwonienia i smsowania.
Od tamtego momentu, sporo się zmieniło. Co konkretnie?
Brak pokory
Pisząc pierwsze teksty w 2011 byłem dogłębnie przekonany o własnej zajebistości, oryginalności i nieomylności. Wychodziłem z założenia, że jestem lepszy niż wszyscy ówcześnie publikujący blogerzy i jak tylko świat się o mnie dowie ludzie zaczną nosić mnie na rękach. Bo przecież to mi się należy. Problem tkwił tylko w tym, że świat miał mnie w dupie. A przynajmniej dwa z trzech wcześniej wspomnianych przekonań były błędne. Wraz z nabywaniem obycia w branży i poznawaniem kolejnych twórców moje zuchwalstwo zaczęło przygasać, zatrzymując się na zdrowym, budującym, a nie destrukcyjnym poziomie.
Wciąż nie jest mi blisko do pokornego ucznia, ale coraz dalej do pyszałkowatego aroganta.
Zaufanie do mediów
Gdyby nie względna popularność mojego bloga, pewnie nie miałbym okazji zobaczyć jak wygląda telewizja, czy radio od środka, ani jak działają dziennikarze w portalach internetowych i gazetach. I wierzył, że to, co jest tam publikowane to prawda. A przynajmniej rzetelnie podane fakty.
Niestety, ale media to syf i wiele, jeśli nie połowa, publikowanych przez nie „informacji” o prawdę nawet się nie otarło.
Ogrom “dziennikarzy” nie dość, że jest stronniczy, to ich subiektywizm nie jest szczery, wynikający z własnych przekonań, ale narzucony z góry przez przełożonych. Wiadomości są przejaskrawiane, a poszczególne zdania wyciągane z kontekstu i przeinaczane, by wzbudzały jak najmocniejsze kontrowersje i przyciągały nowych widzów. Mediom nie zależy na rzetelności, tylko na oglądalności i często celowo wprowadzają odbiorcę w błąd, byleby tylko słupki z zasięgami rosły, czego świetnym przykładem była styczniowa afera z Gazeta.pl.
Po tej połowie dekady wiem, że każdą budzącą żywe dyskusje informację muszę sprawdzać osobiście, bo bardzo często jest kłamstwem sfabrykowanym na potrzeby wygenerowania odpowiedniej ilości odsłon banerów, obok których jest zamieszczona.
Chęć do dyskusji w internecie
Po tylu sporach, które stoczyłem w komentarzach, a z których absolutnie nic nie wynikło poza tym, że pod ich koniec byłem jeszcze bardziej wkurwiony, niż na początku, coraz rzadziej chcę w nich uczestniczyć. Coraz częściej chcę po prostu zająć swoje stanowisko, przekazać we wpisie co mam do powiedzenia na dany temat i na tym zakończyć swoją rolę. Poza aspektem związanym ze stratą nerwów i energii w trakcie batalii toczonych pod postami, nabieram przekonania, że polemika i tak nie ma mocy sprawczej i nie zmieni drugiej osoby, więc nie ma sensu się w nią wdawać.
Empatia
Z tematów, z których naśmiewałem się, czy wręcz ordynarnie szydziłem w pierwszych wpisach, dziś bym się nie śmiał. Coś co kiedyś wydawało mi się dobrym tematem do mocnych żartów, dziś często postrzegam jako warte postawienia się w jego obronie. Skąd taka zmiana? W dużej mierze jest to wynikiem coraz częstszego bycia po drugiej, atakowanej stronie barykady, i bardziej bezpośredniej możliwości wczucia się w sytuację osób, które ktoś bierze sobie na celownik. Zamiana ról i zmiana perspektywy życiowej, zmienia w odbiorze ludzkich zachowań naprawdę bardzo dużo i sprawia, że zanim z czegoś zakpisz, mocno się zastanowisz.
Jakość tekstów
Nie jest to jakaś wyjątkowo odkrywcza sprawa i byłoby zdecydowanie coś nie tak, gdyby po takim czasie moje pisanie nie przybrało na jakości, bo jeśli robi się coś regularnie latami, to siłą rzeczy musi to ewoluować, ale dla spokoju ducha wspominam o tym. W stosunku do choćby ostatnich 12 miesięcy, teksty są zdecydowanie bardziej przemyślane, zgrabniej napisane i mniej powierzchowne. I dwukrotnie dłuższe, ale to na marginesie.
Świadomość własnych słabości
Mimo, że publiczna krytyka nie jest konstruktywna dla krytykowanego, a dopierdalanie się w komentarzach do innych jest destruktywnym zjawiskiem, bywa, że czytając coś ultra idiotycznego, nie jestem w stanie się powstrzymać i zachowuję się jak typowy hejter. Wiem, że to co zrobię jest złe, szkodliwe i przede wszystkim bez sensu, ale bywają momenty, kiedy przegrywam z samym sobą, a przede wszystkim z emocjami, które się we mnie kotłują i daję temu upust w postaci negatywnego komentarza. W ostatnim czasie mocno nad tym pracowałem, próbując całkowicie to wyeliminować i przede wszystkim nabrałem świadomości jak karygodne jest tego typu zachowanie.
Tolerancja dla wymówek
Jest takie powiedzenie, że „kto chce znajdzie sposób, kto nie chce znajdzie powód” i kilka razy byłem bliski wytatuowania go sobie na przedramieniu. W dorosłe życie wchodziłem mieszkając z 5 innymi osobami w ruderze, w której wchodząc do toalety parowało z ust i mając 1000zł na opłacenie tego skrawka podłogi, jedzenia, picia, ciuchów, lekarstw, proszku do prania i takich fanaberii jak kino, czy piwo na mieście, a dziś przynajmniej raz na 2 miesiące lecę na tygodniowe wakacje za granicę i jem w domu, a nie na mieście, gdy mam ochotę pogotować, a nie gdy muszę. Doszedłem do tego sam, realizując swój abstrakcyjny pomysł na życie, który większości osób wydawał się idiotyczny i nadający się tylko do publicznego wyśmiania.
Dlatego, gdy słyszę od kogoś, że czegoś nie robi, bo nie ma czasu, znajomości, rodzice mu nie pozwalają albo dlatego, że miał trudny start, to mówię mu wprost, że to wymówki, a jedyną przeszkodzą jest jego własny brak chęci.
Zmiana poglądów
Jedni fakt zmiany poglądów wraz z upływem czasu nazwą hipokryzją, ja ewolucją, czy też dojrzewaniem. Inaczej myślałem, gdy miałem 8 lat, kompletnie inaczej, gdy miałem 18, zdecydowanie inaczej postrzegam rzeczywistości, ludzi i prawa nimi rządzące, gdy mam 28 i jestem niemal pewien, że inaczej na to wszystko będę patrzył w wieku lat 38. Byłbym naprawdę zaskoczony, gdyby przez dekadę moje poglądy nie uległy żadnemu przeobrażeniu.
Dobra, to że przeżycia i rozwój intelektualno-duchowy nas zmienia nie jest niczym odkrywczym, ale jak do tego ma się prowadzenie bloga?
Ano tak, że za każdym z tych blogów stoi człowiek. Najczęściej indywidualista, mocno skrzywiony w stronę swojej fanaberii, z ego przerośniętym do tego stopnia, że wydaje mu się iż jego twórczość kogokolwiek interesuje. W skrócie: wariat. A ja tych wariatów w ciągu tych 5 lat poznałem dziesiątki. I to nie przez internet, a osobiście. Dziesiątki wariatów zawieszonych w swoich kosmosach podróżujących po odległych orbitach, z którymi nawiązałem kontakt, chcąc nie chcąc, wskakując w te niezbadane przestrzenie. Obranie choć chwilowo ich punktu widzenia, nie mogło nie pozostawić śladu. Jedne przekonania we mnie wzmocniło, drugie osłabiło, a trzecie zastąpiło czwartymi.
Z kim przestajesz takim się stajesz. Przestawanie z wariatami musiało się odbić na moich poglądach. Niekoniecznie wariackich.