Ras w utworze „Perwoll Vanish” rapuje „to co się dzieje, to nie wola boska, ruszaj dupę #Chodakowska” i słuchając tego wersu po raz setny, pomyślałem, że może ja też poruszam swoją. A że już Ewa została przywołana, to czemu by nie z nią? Budzi tak skrajne opinie w internecie, ma tylu oddanych – już nawet nie fanów a – wyznawców, i równie zaangażowanych nienawistników, że grzechem byłoby ominąć tak nośny temat i nie sprawdzić, czy jej owiane legendą treningi działają. Wizja stracenia kilku kilo też dodawała atrakcyjności temu pomysłowi, więc wyposażony w taką motywację masowego rażenia, zamówiłem „Skalpel Wyzwanie” – podobno najpopularniejszy i najbardziej wymagający z jej zestawów ćwiczeń – i zacząłem cisnąć. Opisując swoje codzienne wzloty i upadki pod hasztagiem #30DNIzCHODAKOWSKĄ na Facebooku.
Co dał mi miesiąc ćwiczeń z Ewą Chodakowską? Jak ćwiczy się z jej treningami na DVD? Czy w cztery tygodnie przeszedłem metamorfozę? I, najważniejsze, czy mam smukłe ramiona i pozbyłem się cellulitu?
Jak ćwiczy się z Ewką?
Abstrahując od osoby Ewy, zmusić się do wysiłku fizycznego we własnym domu, w którym jesteśmy przyzwyczajeni do odpoczynku, a w zasadzie do obżerania się i leżenia na kanapie, samemu jest dość trudno. Jednego dnia, w przypływie naoglądania się wypiętych jędrnych tyłków na Instagramie, jeszcze da radę się zmotywować. Drugiego nawet też. Ale trzeciego, nie wiedząc jakie ćwiczenia mamy wykonywać, ani jak długo, jest niełatwo i zazwyczaj ambicjonalny zryw ku walce o własną sylwetkę i bycie najgorętszym ciachem w osiedlowej piekarni, kończy się równie szybko jak się zaczął.
Natomiast, widząc na telewizorze, monitorze, czy w ostateczności komórce, osobę, która pokazuje nam w jakie dziwne chińskie znaczki mamy się wyginać i ile czasu, a przede wszystkim przez cały czas wygina się razem z nami, jest zdecydowanie łatwiej. Mnie to w każdym razie bardzo pomogło, że nie jestem z tymi wszystkimi pozami z gry w „Twistera” po pijaku sam, tylko ktoś się męczy razem ze mną. Co do postaci samej Ewy, to jasne, momentami brzmi jak niechciane dziecko Paula Coelho i Mateusza Grzesiaka, ale mimo wszystko jej gadki są motywujące i nakręcają Cię, żeby nie odpuszczać już w pierwszym momencie zmęczenia, tylko próbować dać z siebie coś więcej. To jest super.
Jeśli chodzi o minusy, to turbo demotywujący jest fakt, że na nagraniach w ogóle nie widać zmęczenia trenerki. Co prawda w kilku momentach mówi, że uda ją pieką i też już opada z sił, ale jest to równie wiarygodne co gadka menela pod monopolwym, żebrzącego o 2 złote na bułkę. Przez cały trening na jej skórze nie pojawia się ani jedna kropla potu, co mega dołuje w momencie, gdy Ty już po 7 minutach ćwiczeń wyglądasz jakbyś wpadł w ciuchach do jeziora i wydaje Ci się, że jesteś gówniany, do niczego się nie nadajesz i nigdy nie dojdziesz do takiej formy jak ona.
Druga sprawa, kiedy ćwiczysz już trzeci tydzień i w kółko słuchasz tych samych komend i hasełek, które de facto powoli możesz cytować z pamięci, zaczyna Ci się nudzić. I to nudzić cholernie, bo ile razy można mielić tę samą gadkę? Przez to przestajesz się skupiać na poprawnym wykonywaniu ćwiczeń i Twoje myśli zaczynają wędrować w dziwne rejony. Typu, co jutro zrobić na obiad i czy pingwiny mają kolana. Dużo ciekawszą opcją byłoby nagranie tego samego treningu kilkukrotnie z różnymi wstawkami tekstowymi, tak, by po tygodniu można było puścić sobie inną wersję i ciągle czuć świeżość i ten sam początkowy zapał.
Jak wrażenia z samych ćwiczeń?
„Skalpel Wyzwanie” jest turbo intensywnym zestawem, gdzie trudno znaleźć chwilę na dłuższy oddech, a w trakcie wykonywania go, ma się wrażenie odgrywania głównej roli w dokumencie o drodze krzyżowej. Fakt, że nie ma też jakiejś ścieżki zwiększania stopnia zaawansowania ćwiczeń – typu: pierwsze 3 dni pobudzamy mięśnie, kolejny tydzień jedziemy na pół-gwizdka, żeby wejść w rytm, a dopiero później jedziemy z treningiem pełną parą – tylko od razu jesteśmy rzuceni na głęboko wodę, jakby ojciec sadysta zepchnął nas ze skarpy na Zakrzówku wprost do zalewu, mega mocno zniechęca. Bo jak z wygodnego fotela i ciepłych kapci momentalnie ktoś Cię teleportuje na poligon wojskowy przeczołgując po koszarach, to odruchowo chcesz stamtąd uciec. To tyle z narzekania.
[emaillocker]
Pozytywne aspekty tego, że Chodakowska się nie szczypie i jedzie z koksem jak Pablo Escobar są dwa. Po pierwsze, po ćwiczeniach jesteś pobudzony, nabuzowany endorfinami i w ogóle czujesz, że dzień będzie spoko. I mimo, że nazajutrz masz kurewskie zakwasy i boli Cię dupa, to i tak czujesz się dobrze, bo wiesz, że zrobiłeś coś dla siebie. Po drugie, gdy przejdziesz na raz cały ten morderczy trening, co mnie udało się dopiero po tygodniu, czujesz się jakbyś wygrał życie, a świat nie miał granic i wszystko było możliwe. Jesteś w stanie takiej euforii, że chcesz wyjść na ulicę i ogłosić się mesjaszem, a przynajmniej królem dzielni, wyciągnąć prawą rękę w górę i odlecieć na Krypton. I to nastawienie przekłada się na wszystkie aspekty życia, co jest naprawdę zajebiste.
Czy schudłem po ćwiczeniu przez miesiąc z Chodakowską?
Odpowiedzi na to pytanie wyczekują wszyscy, którzy śledzili akcję #30DNIzCHODAKOWSKĄ i sam jej wyczekiwałem jak Antoni Macierewicz wyjścia z szafy. Czy mam smukłe ramiona, silne plecy, jędrne pośladki, sześciopak na brzuchu i mogę pochwalić się zdjęciem spektakularnej metamorfozy, zestawiającym moją sylwetkę „przed” i „po”?
?
?????
???????????????????????
???????????????????????????????????????????????
?!?!?!??!?!??!???!?!??!!!!!??????!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!?????????????????????????????????
Niestety nie.
Czemu nie schudłem? To znaczy, przepraszam, schudłem, ale tylko 1 kilogram? Przede wszystkim dlatego, że – tak jak Ewa mówi na samym początku nagrania treningowego – 70% sukcesu to właściwa dieta. A ja swojej diety nie zmieniłem zupełnie, więc trudno oczekiwać cudów, jeśli nie ma żadnego Łazarza w pobliżu.
Druga kwestia, że zachowałem się totalnie głupio i nieodpowiedzialnie, nie robiąc żadnych przerw, gimnastykując się codziennie i nie dając odpocząć ciału, co doprowadziło do tego, że się przećwiczyłem nadwyrężając mięśnie brzuszne. I musiałem na ponad tydzień odpuścić trening, żeby nie nabawić się jakieś poważnej kontuzji. Cóż, zdrowy rozsądek zdecydowanie nie jest moim drugim imieniem i – jak zazwyczaj – pretensje mogę mieć tylko do siebie.
Mimo to, całą akcją uważam, za zakończoną sukcesem.
Przede wszystkim dlatego, że mimo iż nie doznałem jakiejś spektakularnej utraty tkanki tłuszczowej, to czuję się zdecydowanie lepiej. Mam więcej energii, wolniej się meczę – pozdro z czwartego piętra bez windy – nawet, gdy się nie wyśpię jestem mniej zaspany i bardziej żywy, i zasadniczo jakoś tak pozytywniej na co dzień jest od tych ćwiczeń. Świadomość, że kilka razy w tygodniu robię coś dla siebie, co sprawia, że jestem sprawny i dbam o swoje ciało, jest bardzo budująca. Puentując, mogę zacytować stare góralskie przysłowie „w zdrowym ciele, zdrowy duch”. A kilogram mniej, też zawsze spoko.
Z istotnych aspektów tego wyzwania, nie mogę też pominąć faktu, że prowadziłem na bieżąco relację z ćwiczeń w mediach społecznościowych i każdemu, kto chce zacząć trenować cokolwiek, ale brakuje mu motywacji gorąco to polecam. Czemu? Przede wszystkim, gdy publicznie oświadczysz, że coś będziesz robił, to potem głupio się z tego wycofać i myśl, że ludzie będą Cię wypytywać, czemu nie ćwiczysz sprawia, że dla świętego spokoju już to robisz. Poza tym, dzięki bieżącemu opisywaniu swoich rezultatów, bardzo łatwo jest Ci zobaczyć postęp swoich działań, co dodatkowo motywuje i nakręca, że trud się opłaca, bo nie stoi się w miejscu. Innymi słowy: polecam.
Na koniec, złota myśl podsumowująca ten miesiąc, będąca parafrazą matki chrzestnej polskiego fitnessu „twoje ciało nie zawsze może więcej, niż podpowiada ci twój umysł”.
[/emaillocker]