Jest tylko jedna rzecz gorsza od obudzenia się na kacu bez wody w zasięgu wzroku. Rada, o którą nie prosiłeś, od osoby, której tylko wydaje się, że wie o czym mówi.
Kilka dni temu byłem na pizzy. W knajpie. Pizza rewelacyjna, knajpa ciut gorsza. Niby udaje, że jest modna, lanserska i jak się oznaczasz w niej na Instagramie, to penis rośnie Ci o centymetr, ale stoliki są tak blisko siebie, że jak mówisz osobie, z którą przyszedłeś, że „La La Land” był średni, to nigdy nie wiadomo, czy nie dostaniesz w ryj od laski siedzącej obok. W sensie, jakbyś chciał przeprowadzić z kimś prywatną rozmowę, to musiałbyś porozdawać wszystkim dookoła zatyczki do uszu. Albo wyjść z knajpy.
Dwie laski siedzące po mojej lewej nie wybrały żadnej z tych opcji, przez co usłyszałem rozmowę, która kończyła się mniej więcej tak:
– …i ty teraz sobie projektujesz biżuterię i podróżujesz, a ja skończyłam to pieprzone zarządzanie, tak jak chcieli moi starzy, i nie mogę znaleźć pracy – powiedziała wkurwiona blondynka pijąca piwo przez słomkę, do próbującej się nie wkurwiać szatynki pijącej prosecco. Bez słomki.
Blondynka była piramidą z kulek żalu, które zaraz rozlecą się po podłodze, z dwóch powodów. Po pierwsze: rodzice ją oszukali. Odkąd nauczyła się mówić „nie chce mi się”, powtarzali, że studia są gwarancją sukcesu i wielkich pieniędzy, i że gdy tylko odbierze dyplom magistra Uniwersytetu Ekonomicznego, pracodawcy będą walić drzwiami i oknami jak oddział antyterrorystyczny. Po drugie: szatynka nie przytyła odkąd ostatnio się widziały. A ona tak.
Taki ze mnie dietetyk jak z Karoliny Szostak, więc odpuśćmy drugą kwestię i zajmijmy się tylko pierwszą. Przed, po, a już zwłaszcza w trakcie studiów, spotkałem naprawdę wiele osób, które nawet nie tyle wybrały kierunek pod wpływem rodziców, co zwyczajnie żyły według ich planu. Nie kwestionując, czy to na pewno dobry pomysł. Bo przecież rodzice wiedzą najlepiej.
Pomijam już aspekt decydowania o samym sobie i bycia ubezwłasnowolnionym, ale w momencie kiedy oddajemy innej osobie swój los do wykucia, to warto zwrócić uwagę, czy ten człowiek w ogóle miał kiedyś w rękach kowadło.
Jeśli Twój stary nazywa się Solorz, jest na liście „Forbesa”, otrzymał Perłę Honorową Polskiej Gospodarki albo chociaż jest prężnie rozwijającym się przedsiębiorcą, to jasne, warto posłuchać jego rad w kwestii zarabiania pieniędzy, bo chłop bez wątpienia wie o czym mówi. Jeśli jednak żaden z Twoich rodziców nie jest finansowym nindżą i może to Twoja wrodzona lub nabyta wada wzroku, ale jakoś nigdy nie widziałeś w domu przepychu i bogactwa, to co daje im prawo, by mówić Ci jak ułożyć sobie życie zawodowe? Czy to nie jest absurdem, że ludzie którzy nie grzeszą hajsem, dają Ci rady skąd go wziąć? Przecież gdyby Twoi rodzice faktycznie wiedzieli, a nie tylko im się wydawało, że wiedzą jak zbijać kokosy, to już dawno by to robili.
To działa dokładnie tak samo z innymi dziedzinami życia.
Jak kumpela, która jest notoryczną singielką i najbliżej z mężczyzną była w 501 kiedy zarzuciło autobus wchodząc zakręt na Czarnowiejskiej, może Ci dawać porady związkowe? Albo jest w związku, ale toksycznym? On traktuje ją przedmiotowo, ona ma problem z poczuciem własnej wartości i jest wniebowzięta, że w ogóle ktoś z nią jest. To tak jakby topielec prowadził kurs pływania. Kiepski autorytet, co? Podobnie matka, która spędziła cały życie przy garach, nie mając nigdy czasu dla siebie, raczej nie powinna być specjalnie wiarygodna mówiąc, że dla kobiety najważniejszy jest ślub.
Od dłuższego czasu wyznaję zasadę, że rady przyjmuję wyłącznie od lepszych ode mnie albo chociaż od osób na moim poziomie w danej dziedzinie. I to niezależnie, czy chodzi o rozwój pisarski, dobór ciuchów, czy decyzje na poziomie „znaleźć żonę i płodzić dzieci, czy pojechać na stopa dookoła świata?”.
Wujków Dobra Rada jest od groma wśród znajomych, w rodzinie, a zwłaszcza w sieci, gdzie każdy ma zdanie na każdy temat i w dodatku jest w tym ekspertem. Wiadomo. Nie wiadomo tylko, po co miałbym słuchać kogoś, kto ma takie pojęcie o tym co robię, jak Jarosław Kaczyński o marihuanie. Odkąd założyłem bloga, regularnie dostaję wskazówki o czym powinienem pisać. I super, że ktoś tak bardzo chce mi, biednemu i zagubionemu, pomóc znaleźć światło w tunelu. Problem jest tylko taki, że z nieproszoną pomocą nie przychodzi Volant, czy Janina Daily, tylko Mietek98 z nikąd.
To trochę jakby do trenera FC Barcelony przyszedł typ wyrabiający 8-godzinny etat pierdzenia w stołek i mówił mu jak powinien szkolić piłkarzy.
I oczywiście tak jest. Po każdym meczu sieć zalewa powódź komentarzy z radami jak powinni grać, jak nie grać i którą stroną noża rozsmarowywać masło na chlebie. I nikt z osób, do których kierowane są te uwagi nie bierze ich na serio, bo jak brać na serio uwagi od kogoś, kto ostatni raz kopał piłkę w szkole średniej?
Nie wiem skąd to się bierze, ale naprawdę, jeśli zaczynam swoją przygodę z rysowaniem, a Ty nie jesteś zajebistym ilustratorem, to czemu wydaje Ci się, że Twoje uwagi są radami, a nie tylko subiektywnym wrażeniem laika, który nie ma pojęcia o temacie, na który się wypowiada? Przecież to, że nie podoba Ci się moja praca, zupełnie nie oznacza, że jest słaba, czy niejakościowa, znaczy to dokładnie tyle, że Ci się nie podoba. Nie trafia w gust JEDNEJ osoby. Tylko tyle. A z gustem jest jak powodzeniem u kobiet – wielu chciałoby go mieć, ale większości tylko się wydaje, że go ma.
Ja wiem, że modnie być otwartym na dialog i w ogóle, przyjmowanie krytyki to super sprawa w kwestii budowania wizerunku. Tylko, że takie podejście to zamach na własny rozwój i najprostsza droga do zrobienia sobie wody z mózgu. Konkretnie to wody z kibla.
Na pewno kojarzysz Jessicę Mercedes – najpopularniejszą w Polsce blogerkę modową. Ma prawie milionową armię fanek i całkiem spory oddział anty-fanek. Te pierwszą ją kochają, te drugie, gdyby mogły dodałyby jej kminku do chleba. Skala oceny jej osoby i tego co robi waha się do bogini, do podczłowieka. Gdyby miała przyjmować do siebie wszystkie „rady” od osób, które wypowiadają się na jej temat i analizować, które z nich mają sens, to dawno wylądowałaby w psychiatryku. A już na pewno nie zaszła tak wysoko w świecie mody. I biznesu.
Czasem przeglądam dyskusje pod jej zdjęciami i widzę komentarze typu:
– Niepotrzebnie ubierałaś tak wysokie obcasy, nie pasują do tych spodni.
– Źle dobrałaś cienie do powiek, poszerzają ci twarz.
– Naucz się pozować, bo stoisz jak pokraka.
To nie są uwagi ani od Karla Lagerfelda ani od Joanny Przetakiewicz. To widzimisię przypadkowego przechodnia.
Z takich rad nie tyle nie powinno się, co nie wolno korzystać, bo są szkodliwe.
Jeśli nie jesteś ode mnie lepszy, to nie udzielaj mi rad. Christopher Nolan nie tworzy oscarowych filmów, bo czyta na Filmwebie uwagi od osób, które w życiu nie widziały kamery na oczy.