Wakacje po maturze: mogę wszystko
Jest środek lipca, siedzimy w trójkę na plaży w Niechorzu i z plastikowych kubków pijemy kakao Puchatek zalane Starogardzką i mlekiem. Kilka lat później będę niedowierzał, że byłem w stanie wziąć taki syf do ust, ale teraz połykamy jeden miks za drugim. Nektar bogów. Dochodzi 19:00, słońce już nie praży jak w środku dnia, ale dalej jest ciepło. Przyjemnie ciepło. Zresztą, nawet, gdyby nie było, to przecież cały czas mamy tę wódkę. Ostatnia rodzina z dziećmi schodzi zejściem do miasta, za chwilę na plaży będziemy już tylko my. My, mewy i szum fal.
Przyjechaliśmy tu sprzedawać gazety. Śpimy w budzie kempingowej wielkości bagażnika w Maluchu i codziennie o 10:00 ruszamy wzdłuż wybrzeża z plecakami wyładowanymi po brzegi “Gazetą Wyborczą”, “Wprostem” i “Super Expresem”. Zwanym pieszczotliwie “Superkiem” przez plażowiczów, którym najbardziej do szczęścia potrzeba piwa i czapki z papieru. Jest zajebiście. Słońce, morze, nocleg za friko i regularny dopływ hajsu ze sprzedanych gazet. Chcę, to pracuję ciężej, nie chcę, to w środku dnia wykładam się na piasku i czytam, co tam słychać w wielkim świecie. Albo kładę plecak przy brzegu i wskakuję do wody. Jest zajebiście.
Mamy 19 lat. Po całym dniu fizycznej pracy i połowie nocy picia, nie czujemy zmęczenia. Nie mamy pytań w głowach, ani presji na barkach. Mamy przed sobą kolejny dzień. I kolejny. I kolejny. I kolejny. I tak do nieskończoności. Mamy przed sobą cały świat.
WSZYSTKO jest dopiero przed nami. A my to WSZYSTKO możemy.
30. urodziny: już nic nie mogę
“Zarobię milion przed trzydziestką, albo spalę się i zdechnę na pensji w jakimś Tesco z całą resztą” rapował mój idol z czasów nastoletnich, a ja wziąłem sobie te słowa bardzo do serca. Razem z połową pokolenia.
Gwiazdy YouTube’a, piosenkarze, twórcy popularnych aplikacji, to wszystko młodzi ludzie. Młodzi, czyli dwudziestokilkuletni. Większość osób promowanych w mediach, nawet jeśli jest starsza, to i tak udaje, że ma mniej. O 10, 20, 30, a w przypadku Wojewódzkiego o 45 lat mniej. Naciągają sobie twarze, przeszczepiają skórę i wiążą się z partnerami w wieku swoich dzieci albo wnuków, żeby oszukać czas. Żeby być wiecznie młodymi. Żeby wciąż mieć całe życie przed sobą.
W aktualnej narracji społecznej, przyjęło się, że dopóki nie masz trójki z przodu, jesteś jeszcze młody. A co się z tym wiąże, możesz odkrywać, próbować, szukać swojej drogi, mierzyć się z niepowodzeniami i odnosić porażki. Na wszystkich polach: w pracy, w relacjach damsko-męskich, w pomysłach na życie. Wolno Ci się mylić i eksperymentować. Sprawdzać pomysły na zarabianie pieniędzy i dochodzić do wniosku, że to jednak nie to, wprowadzać śmiałe rozwiązania i rezygnować z nich, gdy nie działają. Wolno Ci, choć im wyższa cyfra po dwójce, tym coraz mniej.
Wraz z przekroczeniem restrykcyjnej granicy 30. roku życia, nie jesteś już młody. Jesteś dorosły, dojrzały, stary. I powinieneś być rozsądny, poważny i ułożony. I mieć kolejne kilkadziesiąt lat życia rozrysowane od linijki. Najlepiej w postaci jednej wielkiej prostej. Wykonywać ten sam zawód, mieszkać w tym samym miejscu, jeść chleb z tym samym serem na śniadanie i już do usranej śmierci chodzić w tym samym modelu spodni. Bo skończyłeś trzy dychy i Główne Biuro Planowania Życia nie ma dla Ciebie już więcej talonów na zmianę. Koniec. Pani Marysia z urzędu zepchnęła Cię na Obwodnicę Dorosłości i nawet nie próbuj rozglądać się za zjazdami do Miasta Alternatywnych Wyborów.
Nie zarobiłeś miliona przed trzydziestką, to już nie zarobisz nigdy. Twój czas minął, do widzenia. Bierz łopatę i idź kopać rów monotonii jak reszta ludzi w Twoim wieku. W tym momencie możesz zmienić całe NIC.
Gówno prawda! Póki żyję, piłka jest w grze
Jasne, im więcej zmarszczek pod oczami, tym trudniej zostać modelką Victoria’s Secret. Kariery sportowca też nie można zacząć w dowolnym momencie, tylko zdecydowanie wcześniej niż później. Podobnie jest z decydowaniem się na dzieci, tu również po przekroczeniu pewnego pułapu czas działa na naszą niekorzyść.
Michał Wawrzyniak, szerzej znany jako Kołcz Majk, prowadzi podcast “Zawsze i wszędzie możesz wszystko”. I kłamie. Jak nie wierzysz, to spróbuj pooddychać pod wodą. Albo przekonać babcię, że nie jesteś głodny. Mimo że dużo bliższa jest mi wiara w swoje możliwości i w bycie krawcem własnego szczęścia, niż bierność i przekonanie, że na nic nie mamy wpływu, a naszym życiem rządzi przypadek, to nie da się ukryć, że nie jesteśmy bogami. Nie jesteśmy omnipotentni. Mamy ograniczenia. Jeśli nie fizyczne, to intelektualne. To jednak nie znaczy, że mamy się poddawać, zanim w ogóle spróbujemy.
Jeśli nie wyjdziesz na boisko, wynik meczu jest z góry ustalony. Przegrałeś. Jeśli podejmiesz próbę, to choćbyś miał 1% szans, to zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że wygrasz. I ta prawidłowość nie zmienia się wraz z wiekiem.
Twoje szanse na sukces w danej dziedzinie nie spadają do 0 wraz z przekroczeniem granicy wiekowej narzuconej przez społeczeństwo. Twoje szanse na sukces w danej dziedzinie spadają do 0 wraz z zaprzestaniem podejmowania prób.
Ray Kroc założył McDonald’sa mając 52 lata. Harland Sanders założył KFC mając 40 lat. Michał Szafrański zrezygnował z pracy na etacie i założył bloga przynoszącego mu milionowe zyski mając 39 lat, żonę i dwójkę dzieci. Bukowski też zdobył sławę i pieniądze mając już 4 dychy na karku. Po trzydziestce wciąż da się. Trzeba tylko działać. Bez działania faktycznie może być dość trudno.
Overnight success vs. mrówcza praca
“Overnight success” to amerykański termin, oznaczający błyskawiczny sukces jakiegoś przedsięwzięcia lub sytuację, kiedy ktoś bardzo szybko stał się popularny. W rzeczywistości overnight success nie istnieje. To, że my jako odbiorcy tak go postrzegamy, wynika wyłącznie z tego, że widzimy efekt, ale nie widzimy stojącej za nim pracy.
Facebook kupił Instagrama za miliard dolarów. MILIARD. Za jedynkę i dziewięć zer. Kosmiczną kwotę. Ludzie nie widzieli wszystkich przeszkód, które musieli pokonać twórcy: od kodowania po godzinach w garażu, przez rozwiązywanie dziesiątek problemów technicznych i prawnych, po czekanie, aż telefony z aparatem z obu stron będą na tyle popularne, by przeciętni użytkownicy mieli w ogóle po co instalować aplikację. Większość osób widziało tylko koniec tej drogi, czyli kasę.
Podobnie jest sukcesami muzycznymi, czy filmowymi. Media nie rozpisują się o tysiącach godzin spędzonych na próbach, szlifowaniu materiału po nocach i odmawianiu sobie wyjść z kolegami na piwo 4 razy w tygodniu. Piszą o tym, że ktoś dostał diamentową płytę albo Oscara. Ot, tak. A to nigdy nie jest ot, tak. To zawsze jest mrówcza praca bez gwarancji sukcesu. I to niezależnie ile masz lat.
Sześć zer, chciałbym kiedyś zrobić sześć zer
Nuci Taco Hemingway na drugiej legalnej płycie. A za nim pół pokolenia. Żyjemy w dobie kultu pieniądza, który chcemy mieć, głównie dlatego, że inni go mają.
Każdy wie, że chciałby zarobić milion, ale mało kto wie po co. Po cholerę mu on tak naprawdę? Na podróż dookoła świata? Na własne mieszkanie? Na otworzenie swojej knajpy? Czy na kupienie sobie 1579 par butów, które za kilka sezonów i tak już będą niemodne? Nawet jeśli to ostatnie, to i tak spoko, że cel istnieje i jest konkretny, ale mam wrażenie, że jako społeczeństwo chcemy pieniędzy dla samego ich posiadania. Nie po to, by coś zrobić, by rozkręcić swój biznes, czy sfinansować wielkie marzenie. Dlatego, że taki jest trend. Inni chcą je mieć, więc ja też powinienem.
Nie zarobiłem miliona przed trzydziestką i nie wiem, czy zarobię go po. Nie wiem, czy w ogóle jest mi potrzebny. Wiem za to doskonale co chcę robić, i mimo że jako autor powieści zaczynam w zasadzie od zera, to jakie to tak naprawdę ma znaczenie? Przecież jeszcze nie umieram.