Close
Close

Nie ma mnie na blogu, bo jestem na YouTube

Skip to entry content
Słuchajcie, na blogu mimo szczerych chęci nic się nie pojawia, bo mówiąc wprost: nie mam nic do powiedzenia. Przynajmniej nie w tym momencie. Tak jak Wy, od roku siedzę w domu, nic nowego nie przeżywam, nie mam żadnych ciekawych obserwacji, tylko wkurwiony czekam, aż to się skończy.
 
Komu chciałoby się o tym czytać? Nie wiem. Mnie na pewno nie chciałoby się o tym pisać.
 
Jest za to coś, co mega mnie jara i czuję się jak w październiku 2011 roku, kiedy wrzucałem pierwszy wpis na bloga. YouTube.
 
Długo się zbierałem, żeby publicznie się tym pochwalić, bo trochę bałem się jak ludzie na to zareagują. Dobre? Słabe? Przypałowe?
 
Przypomniało mi się jak to jest być tym świeżakiem, który zaczyna od zera. Jak to jest pierwszy raz wejść do statku kosmicznego i zacząć wciskać wszystkie guziki, żeby dowiedzieć się do czego służą. I wiecie co? To jest zajebiste!
 
Serio, nic tak nie nakręca do życia jak zaczęcie czegoś nowego, polecam!
 
Tak że tego… tym przydługim wstępem chciałem powiedzieć, że niecałe 2 miesiące temu otworzyłem kanał na YouTube i tłumaczę na nim słowa z popkultury, które weszły do mowy potocznej. Taki słownik internetowy, tylko w wersji wideo.
 
Zapraszam (i póki co proszę o taryfę ulgową)!
 
 
 
(niżej jest kolejny tekst)

A co jeśli 2021 nie będzie lepszy? 7 rad na trudne czasy

Skip to entry content

2020 był jedną wielką porażką. Czy pandemia, lockdown, brudna kampania prezydencka, strajk kobiet i powódź fake newsów czegoś nas nauczyły? Wyciągnęliśmy z tego jakąś lekcję? Coś zmienimy na świecie, w Polsce, w sobie? Czy może jesteśmy jak ten student nad miską z własnymi wymiocinami, przysięgający na własną matkę, że od jutra nie pije? A gdy tylko poczuje się lepiej, ucieka przed jutrem w kolejny melanż.

Czy może w ogóle nie interesuje nas żadne wyciągnie wniosków, bo przecież nie musi? Chcemy tylko zapomnieć. Wymazać te wydarzenia z pamięci i wrócić do tego, co było przed. Bo przecież egzystencja w cyberpunkowej dystopii się nie powtórzy. Pojawiły się szczepionki, więc to koniec. Drzwi są po prawej pandemio, zapraszam wypierdalać i do nie zobaczenia. 

Nie musimy się uczyć na swoich błędach, wyciągnie z nich nauki jest zbędne. Scenarzyści “Black Mirror” po prostu nie zrobią nam tego drugi raz. Wpół surowe zwierzęta, które jemy od teraz będą już zawsze zdrowe, a wirus nie zmutuje. Nigdy.

Prawda?

Kilka rad na trudne czasy

Pamięć jest zawodna. Jeśli coś nie zostało spisane, to z miejsca można to spisać na straty.

Ten tekst piszę przede wszystkim dla siebie. To zbiór dobrych praktyk, który pomógł mi tym razem i pomoże następnym. 

Chcę mieć go pod ręką, gdy to się powtórzy. Może Tobie też się przyda. 

1. Nowe umiejętności, to nowe możliwości (ucz się)

Poszerzanie kompetencji zawodowych, czy przebranżowienie może nie być pierwszym, co przychodzi Ci do głowy, kiedy świat się pali. Sęk w tym, że jeśli potrzebowalibyśmy więcej strażaków, a nie byłoby nowych rekrutów, to spłonąłby on do cna.

Albo inaczej: kiedy Twój statek tonie, warto umieć pływać.

Nie mówię, że od dzisiaj każdy ma uczyć się kodować w JavaScripcie, bo programiści są najładniejszą wdową na tej stypie. Mówię, że jedna nowa umiejętność może uratować Ci tyłek, w chwili gdy Twój dotychczasowy zawód przestaje mieć rację bytu.

2. Nie bądź samotną wyspą (dbaj o relacje)

Od bycia samotną wyspą gorsze jest tylko bycie samotnym na wyspie. W trudnych czasach jeszcze bardziej powinniśmy dbać o to, by nie być Tomem Hanksem w “Cast Away”. Gdy upadasz, łatwiej się podnieść z pomocą drugiego człowieka, niż piłki z namalowaną twarzą. Znaleźć pracę również.

Wiele razy byłem w ciemnej dupie. Nie zawsze ktoś mnie z niej wyciągał. Bo nie zawsze dbałem o to, by miał mnie kto z niej wyciągnąć. Zdecydowanie lepiej wspominam momenty, kiedy pojawiała się pomocna dłoń.

Tylko chwasty rosną bez pielęgnacji, o wszystkie inne rośliny trzeba dbać. Relacje z innymi są roślinami, które bez uwagi usychają. Zwłaszcza w czasie kryzysu.

3. Nie stój na jednej nodze (znajdź dodatkowe źródło przychodu)

To nie rada typu “weź w końcu przestań być biedny”. To spostrzeżenie, że stojąc ciągle na jednej nodze, prędzej czy później się wypieprzysz. Albo jakiś nacukrowany dzieciak popchnie Cię i zanim zdążysz odzyskać równowagę wylądujesz na twarzy, albo dostaniesz żylaków, rwy kulszowej i innego syfu, który zmusi Cię do zaliczenia pozycji horyzontalnej. 

Stanie na dwóch nogach jest X razy łatwiejsze, gdzie X oznacza trylion. Jak masz wątpliwości, to wstań i spróbuj.

Jak znaleźć dodatkowe źródło przychodu? Połącz punkt pierwszy i drugi, a potem dodaj do tego internet.

4. W zdrowym ciele chorej duszy niewiele (dbaj o siebie i rusz się)

Rusz się. Dosłownie.

Ewolucja naszych organizmów nie nadąża za technologią. To, że spędzamy kilkanaście godzin dziennie w pozycji siedzącej, nie znaczy, że powinniśmy to robić. A raczej wprost: to dla nas zdrowe.

Oderwanie się od ekranu i wyjście na spacer po osiedlu, to element higieny. Jak mycie zębów. Jeśli nie przestałaś myć się w czasie lockdownu, to nie rezygnuj też z aktywności fizycznej. Dla swojego zdrowia. Fizycznego i psychicznego.

Nie, nie jestem tym gościem, który powie Ci, że crossfitem wyleczysz depresję. Raczej, że regularnie produkując serotoninę trudniej będzie Ci w nią wpaść.

5. Szata zdobi człowieka (dbaj o siebie i się wystrój) 

Smokingi i suknie wieczorowe nie powstały po to, by było nam ciepło i wygodnie. Płacimy za nie krocie, by w nich ładnie wyglądać. Dla partnera? Dla znajomych? Dla współpracowników? Dla kogoś na pewno.

Czy warto odstrzelić się w stylizację życia tylko dla siebie? A jest w Twoim życiu ktoś ważniejszy od Ciebie samej?

Wskoczenie w wygodne dresy po dniu pracy jest spoko. Leniwa sobota w piżamie po miesiącu orki na ugorze również. Nie-spoko jest uznanie, że skoro całymi tygodniami siedzisz w domu, to nie ma sensu się starać, bo przecież nikt Cię nie widzi. Nieprawda. Ty się widzisz. 

Czy obserwując przyjaciela spędzającego kolejny dzień w worku na ziemniaki, czułabyś zaniepokojenie? Ja tak.

6. Nie strzelaj (do ludzi w internecie)

Pedofilia wśród księży. Facebook rzuca hasło, wszyscy wyciągamy pistolety i rannych można liczyć w milionach. Odpalisz się przy gorącym temacie i puścisz serię w komentarzach, to potem przez kolejne 3 dni nie widzisz nic innego na swojej tablicy. 

Wskoczysz do szamba na główkę, ale nie przekonasz nikogo, że Jan Paweł II wiedział o molestowaniu dzieci. Ani że nie wiedział. Wystrzelasz się z energii i czasu, a w zamian dostaniesz tylko smród. I gówniane samopoczucie w komplecie. Czy to jest właśnie to, czego potrzebujesz w trakcie kryzysu?

I nie chodzi mi o to, by nie mówić w internecie o trudnych sprawach. Mówić warto, ale dyskutować lepiej na żywo.

7. Powiedz: sprawdzam (zanim coś udostępnisz)

Wstyd mi, bo tak jak poprzednie, ta rada również jest do mnie.

Jako społeczeństwo uznaliśmy, że nie będziemy płacić za gazety, bo w internecie można te same informacje znaleźć za darmo. Nie wiedząc, że jeśli coś jest za darmo, to znaczy, że Ty jesteś produktem i to Ciebie ktoś sprzedaje. Zamieniliśmy dziennikarzy na mediaworkerów, a prasę na portale sprzedające naszą uwagę. 

Fake newsy są efektem bylejakości i braku rzetelności. Po części. Jeśli jednak zajrzymy nieprawdziwym informacjom pod spódnicę, zobaczymy tam też liczbę kliknięć, czas spędzony na stronie i liczbę odsłon wygenerowanych w trakcie jednej sesji. Dla biznesu rozliczającego się za wyświetlenia bannera, te wskaźniki są dużo istotniejsze niż prawda. 

Po co sprawdzać w naukowych źródłach, czy szczepionki na Covid-19 przeszły wszystkie wymagane procedury, jeśli więcej osób wejdzie w link, gdy napiszemy, że są niebezpieczne? Fake newsy zwyczajnie się opłacają.  

Już łapiesz, co mam na myśli? Portale dezinformacyjne nie mają interesu w weryfikowaniu tego co publikują, bo im za to nie płacimy. Przez co ich obowiązek spada na nas. Każdą sensacyjną wiadomość warto sprawdzić przynajmniej w dwóch innych źródłach, zanim udostępnisz ją na swojej tablicy.

Po co? No nie wiem, choćby po to, by nie zjebać sobie dnia.

“To długa przeprawa, końce kończyn wyziębiło” – leci na słuchawkach, a ja cieszę się, że jednak mam rękawiczki, choć i tak czuję mróz na policzkach. Minus trzy stopnie szczypią, aż chcę się podrapać.

Wczoraj padało. Śnieg w mieście, to ostatnio niezbyt częsty widok. Niby nie lubię zimy, ale z nim jakoś lepiej. Na sercu cieplej, gdy szarą ulicę przykrywa kołdra z białego puchu. Uszlachetnia jakoś to wszystko, co spływa do ścieków. Dziś jest raczej czarno. Szaro w sumie i śnieg to nie jedyny brakujący element.

Przechodzę przez Park Krakowski, potem przez aleje, mijam Auditorium Maximum i idę Krupniczą w stronę Rynku. Pusto. Sprawdzam godzinę na telefonie, miga mi zdjęcie plaży w Uluwatu, a nad nią świeci 21:13. Kiedyś o tej godzinie martwiłbym się, że nie znajdę nigdzie wolnego miejsca, żeby siąść na jedno małe. Dzisiaj martwię się, że gdyby ktoś podszedł do mnie z nożem, to nawet nie miałbym do kogo krzyknąć o pomoc. Pusto. I ciemno.

Rząd hulajnóg pod Bagatelą stoi nad wyraz prosto, jakby każda z nich chciała puścić oczko i powiedzieć “ej, weź zwróć na mnie uwagę! albo chociaż przewróć!”. Chętnych brak.

Wchodzę na Szewską. Nikt mnie nie zaprasza na striptiz, nikt nie wpada na mnie przez nieuwagę, specjalnie zresztą też nie. Dziwnie tak jakoś. Gdyby nie dostawcy Uber Eats pod McDonaldem, pomyślałbym, że jesteśmy już po katastrofie klimatycznej i wszyscy ewakuowali się na inną planetę, tylko nikt mi nie dał znać. Albo specjalnie zostawili mnie tu, żebym zgasił światło. A jest co gasić.

Drzewa pozbawione liści, za to ubrane w lampki choinkowe pulsują kolorami jakby chciały nadrobić za wszystkie zamknięte kluby wokół Rynku Głównego. Ledowy anioł przed Sukiennicami przypomina uciekiniera z gry komputerowej. Jestem Ryanem Goslingiem w “Blade Runner 2049”. Wszystkie światła świecą tylko dla mnie. Miłe, choć niepotrzebne. Od indywidualnej wycieczki po muzeum wolałbym jednak grupowe zajęcia z konwersacji. Taka szalona myśl: spotkać się z kimś na mieście, a nie na Messengerze.

Podchodzę do pomnika Mickiewicza, żeby się na niego wspiąć i popatrzeć na to wszystko z góry. Zawsze lubiłem oglądać ruiny z lotu ptaka. Robię krok, by wejść na pierwszy stopień, gdy ktoś łapie mnie za ramię.

Nie jestem tu sam? Jednak jest tu jakiś kustosz, który zwróci mi uwagę, że nie wolno dotykać eksponatów? Straż miejska?

– Szefie – słyszę zza pleców, gwałtownie odwracam się i ściągam słuchawki. Przygarbiona sylwetka zaciska palce na pomiętym kubku ze Starbucksa i przesuwa go w moją stronę – poratuj – rzuca zmęczonym głosem, uśmiecha się i puszcza moje ramię.

Nie spodziewałem się tego, choć w sumie to logiczne. Kto inny mógłby być nocą na Rynku w środku pandemii, jeśli nie dostawcy jedzenia, ludzie wyrabiający dzienny limit kroków i bezdomni? Myślę, co mam odpowiedzieć. Zrobić wykład o nietykalności cielesnej, wskazać adres noclegowni, po prostu odejść?

– Szefie – przerywa moje zawieszenie – jakiegoś grosika – nabiera powietrza i odchrząkuje – na lepsze jutro – przysuwa kubek w moją stronę i dalej się uśmiecha tym swoim uśmiechem, tak brzydkim, że aż pięknym. Patrzy mi głęboko w oczy z takim dziwnym zrozumieniem, jakbyśmy się znali, jeździli jednym tramwajem albo mijali co piątek na Plantach. Jakby chciał tym swoim uśmiechem powiedzieć “wszystko będzie dobrze, po prostu róbmy, to co robiliśmy do tej pory i w końcu wszystko będzie dobrze”. – To jak, znajdzie się coś? – ponagla mnie.

Wrzucam mu dwójkę i mam nadzieję, że dozbiera do całości. Wszystkim nam przyda się lepsze jutro.