Close
Close

„Czy tylko świry chodzą na terapię?”, czyli kiedy wybrać się do psychologa

Skip to entry content

Co byś zrobił, gdyby puściła Ci uszczelka w kranie i zacząłby cieknąć? Mogę się mylić, ale podejrzewam, że kupiłbyś nową i założył w miejsce starej. Ewentualnie olał sprawę dopóki wodomierz nie zacząłby reagować na to cieknięcie. A co zrobiłbyś, gdyby wywaliło Ci rurę od ciepłej wody w kuchni tworząc w niej fontannę, a w reszcie Twojego mieszkania powstałby mini aquapark planujący ekspansję do mieszkań sąsiadów? Założę się o zwrot podatku, że ani nie olałbyś tematu, ani nie stosowałbyś chałupniczych sposobów owijając rurociąg taśmą klejącą, tylko natychmiast zadzwonił po pogotowie hydrauliczne, mam rację? Nie pytałbyś przypadkowych osób na ulicy co zrobić, ani nie liczył, że kłopot może jakoś sam się rozwiąże, tylko natychmiast skontaktował się z fachowcem, zgadza się?

Tak samo powinieneś zrobić, gdy masz problem ze sobą. Zgłosić się do specjalisty, żeby dostać rzeczywistą pomoc, a nie szukać na chybił trafił wątpliwej jakości porad w internecie.

Bloger to nie psycholog, nie zastąpi Ci terapii

Kontakt z czytelnikami i wchodzenie z nimi w interakcje jest dla mnie bardzo istotny, bo, po pierwsze, to czy ktoś reaguje na moje teksty jest miarą skuteczności tego co robię, po drugie, to pośrednio dzięki nim blog może rosnąć i lecieć w świat przez podawanie wpisów dalej. Jednak zacieranie dystansu między mną, a odbiorcami, zwłaszcza gdy jest ich wielu, ma również skutki uboczne. Jednym z najpoważniejszych jest pokładanie we mnie nierealnych oczekiwań. Na przykład związanych z rozwiązywaniem cudzych problemów.

Kiedyś dostawałem tyle listów od czytelników z dylematami sercowo-motywacyjno, że powołałem dedykowany temu cykl na blogu „Pogotowie Życiowe”. Starałem się w nim patrzeć na podesłany przez daną osobę problem z dystansu, podając swoje przemyślenia i zdroworozsądkową możliwość wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji, zaznaczając jednak, że to tylko moje spojrzenie na tę sprawę, a nie jedyna właściwa droga. Starałem się uczulać, że ani nie mam wykształcenia, ani przeszkolenia psychologicznego, więc ta osoba moich opinii nie powinna traktować jako rad gotowych od zaraz do wprowadzenia w życie, jednak mimo to, po każdym odcinku „Pogotowia Życiowego”, kolejnych listów przybywało. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mogę wyrządzić tym ludziom nieumyślnie krzywdę, zamiast pomóc i zamknąłem cykl.

Napływ próśb od czytelników o zajęcie się ich sytuacją wyhamował, jednak nie na zawsze. Opisy obszernych problemów, i to dużo poważniejszych niż wcześniej, zaczęły przychodzić na moją skrzynkę, gdy z Asią Pachlą ruszyłem z prowadzeniem innego formatu – „Wojna Płci”, w którym dyskutowaliśmy na tematy damsko-męskie. Czytelnicy, najczęściej nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęli w mailach dzielić się ze mną poważnymi zaburzeniami emocjonalnymi, bądź stanami depresyjnymi, licząc na moją pomoc w tym zakresie.

Coś tam przeżyłem, coś tam wiem, ale ja naprawdę nie jestem psychologiem. Na podstawie wiadomości otrzymanej przez internet, jak długa i szczegółowa by ona nie była, nie jestem w stanie powiedzieć Ci co masz zrobić ze swoim życiem. To tak nie działa. Nie znam Cię, nie wiem jakim jesteś człowiekiem, nawet nie wiem jak wyglądasz. Nie jestem w stanie na podstawie wymiany kilku maili sprawić, że przestaniesz nawiązywać toksyczne relacje, zaczniesz być zauważana i doceniana w pracy, albo odważysz się porozmawiać z rodzicami o tym, że nienawidzisz studiów, na które kazali Ci iść wbrew Tobie.

(…) Od jakiegoś czasu (nie wiem, może paru miesięcy) nie radzę sobie kompletnie ze swoimi emocjami. Wcześniej parę lat trenowałam karate i treningi, które odbywały się cztery razy w tygodniu, pozwalały pozbyć się stresu i oczyszczały umysł ze wszystkich niepotrzebnych, negatywnych myśli. Przestałam trenować, bo się popsuło zdrowie.

(…) Od niedawna stosuję drastyczne metody radzenia sobie. Świadoma swoich masochistycznych zapędów sięgnęłam po żyletkę. Zadawanie sobie bólu fizycznego faktycznie pomaga, ale na krótko. To nie jest żadne rozwiązanie, doskonale wiem.

Przeczytałeś właśnie fragment listu, który dostałem od jednego z czytelników z prośbą o pomoc. To bardzo nobilitujące, że ktoś ma mnie za autorytet nie tylko w kwestii mojej profesji, ale ogólnożyciowy, tylko, że to wciąż nie czyni ze mnie psychoterapeuty. Cały czas jestem przypadkowym kolesiem z internetu, który Cię nie zna i którego szczerze mówiąc Ty też nie znasz, mimo, że tak Ci się wydaje i który ma tyle samo kompetencji pozwalających rozwiązywać Twoje problemy, co kierowca autobusu, którym jeździsz na uczelnię. Wiem, że przez to, że jakiś czas regularnie mnie czytasz, masz wrażenie jakbyśmy byli kumplami z jednej ławki, ale to tylko wrażenie. A w zasadzie złudzenie. To co tu widzisz, to tylko wycinek tego kim jestem, jakaś część mnie, którą akurat chcę pokazać. Cała reszta jest poza kadrem i nie jestem przekonany, czy by Ci się spodobała.

I to tyczy się nie tylko mnie, ale wszystkich blogerów, youtuberów, czy innych ludzi, którzy stali się popularni w internecie.

Powtórzę to jeszcze raz, nie dość, że tak naprawdę jesteśmy dla Ciebie obcymi ludźmi, to 99% z nas nie ma wykształcenia psychologicznego, ani przeszkolenia terapeutycznego. A właśnie takie kwalifikacje MUSI mieć człowiek, który miałby rozwiązywać emocjonalne problemy innych. Dzielenie się z nami prywatnymi historiami naprawdę nam schlebia i utwierdza w przekonaniu, że mamy wpływ na ludzi, ale my nie jesteśmy od tego.

Niestety cały czas w naszym społeczeństwie swoje żniwo zbiera przekonanie, że jeśli ktoś idzie do psychologa, czy psychiatry, to jest świrem, którego najlepiej wsadzić  kaftan i zamknąć. To kłamstwo. Tak jak mamy lekarzy od serca, skóry, kręgosłupa, czy układu płciowego, tak mamy osobę zawodowo zajmującą się duszą i nie jest żadną ujmą na honorze zadbanie o siebie i skorzystanie z jego pomocy. To normalne i właściwe.

Kiedy warto skorzystać z terapii?

Psychoterapia nie jest przeznaczona wyłącznie dla osób posuwających się do samookaleczenia, czy stosujących agresję wobec samych siebie w inny sposób. Nie ma w ogóle czegoś takiego jak „typ” ludzi, dla których ten rodzaj pomocy jest zarezerwowany, tak jak nie ma określonej grupy dla której zarezerwowany jest internista. Z tego typu wsparcia może i powinien!, skorzystać każdy kto tylko ma potrzebę. Ze względu jednak na demonizowanie tematu, potrzeba ta może być zupełnie nieuświadomiona. W jakich przypadkach więc warto wybrać się do psychologa?

Kiedy masz problemy z samooceną i poczuciem własnej wartości – wydaje Ci się, że jesteś gorszy od innych? Że nigdy nie będziesz miał kochającej Cię partnerki, bo na to nie zasługujesz? Że szacunek jest zarezerwowany dla innych, ale nie dla Ciebie? Że nie masz absolutnie nic interesującego do powiedzenia, dlatego nigdy nie odzywasz się w grupie? To wszystko, to tematy do przepracowania na sesjach.

Kiedy czujesz się zagubiony – i nie wiesz co dalej zrobić ze swoim życiem, związkiem, dzieckiem albo karierą. Kiedy codzienność Cię przerasta, a próby pomocy ze strony bliskich Ci osób są nieskuteczne. Lub w ogóle ich nie ma.

Kiedy nie potrafisz być asertywny w pracy – dajesz się wykorzystywać przełożonym, nie potrafisz odmówić bezpłatnych nadgodzin, notorycznie wykonujesz zadania, które wykraczają poza zakres Twoich obowiązków, nie potrafisz zawalczyć o zasłużoną podwyżkę. Kiedy ktoś przekracza Twoją granicę, a Ty milczysz.

Kiedy cierpisz po stracie bliskiej osoby – i nie chcesz albo nie wiesz jak pogodzić się z tym, że nie ma jej już w Twoim życiu, a rozmyślanie o niej negatywnie wpływa na Twoje samopoczucie.

Kiedy masz powtarzające się kłopoty w relacjach damsko-męskich – jeśli ciągle trafiasz na beznadziejnych facetów, to nie przypadek. Jeśli kobiety za każdym razem zostawiają Cię z tego samego powodu, to też nie zbieg okoliczności. Jeśli kolejna próba wyjścia z toksycznego związku zakończyła się fiaskiem, znów jesteś w relacji, która bardziej Ci szkodzi niż pomaga, to też nie zrządzenie losu. To problem do rozwiązania. Przez fachowca.

Kiedy nie czujesz satysfakcji z życia – mimo, że teoretycznie wszystko jest w porządku – masz pracę, rodzinę i własny dom – to wcale nie jesteś szczęśliwy i głęboko pod skórą wiesz, że czegoś Ci brakuje, ale nie umiesz stwierdzić czego.

Z pomocy warto skorzystać z każdym problemem, z którym sobie nie radzisz

Zwłaszcza, gdy trwa to dłuższy czas. Rok, półtora, dwa, a już na pewno trzy.

Kiedy psuje Ci się samochód idziesz do mechanika, tak? Kiedy stłuczesz szybkę w telefonie oddajesz go do serwisu zajmującego się komórkami, zgadza się? A gdy masz problemy z sercem zgłaszasz się do kardiologa, mam rację? Podobnie jest ze słabnącym wzrokiem – kiedy ostrość widzenia pogarsza się, nie pytasz przypadkowo spotkanych ludzi na bazarze, co powinieneś zrobić, żeby było lepiej, tylko umawiasz się na wizytę u optyka?

I ta sama prawidłowość działa w stosunku do problemów z sobą. Wtedy również należy skorzystać z porady specjalisty – psychologa, a nie przechodnia – blogera. Bo bloger to nie psycholog, nie zastąpi Ci terapii, a skorzystanie z niej, to żaden wstyd. Właśnie po to są lekarze od duszy, aby leczyć duszę, a to, że ktoś potrzebuje ich usług, nie jest niczym wstydliwym. Już większym powodem do wstydu jest nieznajomość odmiany słowa cudzysłów w miejscowniku.

autorem zdjęcia w nagłówku jest Thomas Hawk
(niżej jest kolejny tekst)

Co to znaczy „xD”? – słownik gimbazy

Skip to entry content
autorem zdjęcia w nagłówku jest Horia Varlan

Mimo, że staram się być na bieżąco z rozwojem języka, slangiem, powiedzonkami i szeroko rozumianą kulturą internetu, to zdarza mi się zbłądzić i wpaść na jakąś dyskusję w odmętach internetu, której zupełnie nie rozumiem. Bo pojawiają się tam zwroty, akronimy i emotikony, które mówią mi tyle, co główny bohater „Hardcore Henry” przez cały film. W sensie nic i muszę wtedy googlować ciągi znaków, które dla osób młodszych ode mnie o dekadę są oczywiste i naturalne. Jeśli też chcesz zrozumieć o czym rozmawia Twój młodszy brat/syn/przyszły zięć to zapraszam do najpopularniejszych zwrotów charakterystycznych dla osób urodzony po roku 2000. Czyli do słownika gimbazy.

xD – jeśli masz w znajomych ludzi urodzonych po 2000 roku, to nie ma opcji, żebyś przynajmniej raz dziennie nie widział tych dwóch znaków na swojej tablicy. Co to znaczy xD? Zacznijmy od tego, że to nie słowo, a emotikona, czyli znak graficzny mający oddać mimikę autora w danym momencie. Jak przy  wszystkich emotach, tak i przy tej, żeby ją zrozumieć należy przekręcić ekran o 90 stopni w prawo. Wtedy, jeśli wytężymy wyobraźnię, zobaczymy buźkę z tak zaciśniętymi powiekami, że oczodoły tworzą „x” i szerokim, pełnym uśmiechem, ukazującym wszystkie zęby, układającym się w „D”. Innymi słowy, xD wyraża śmiech do rozpuku, jakby to powiedziała moja świętej pamięci babcia.

nwm / nvm – nwm to nie wiem, nvm to nevermind, mimo to dzieciaki często używają tych akronimów wymiennie, stwierdzając, że różnica jednej litery, to żadna różnica.

drop – drop ma wiele znaczeń i może być różnie rozumiany. Wśród słuchaczy muzyki elektronicznej oznacza przejście w aranżacji, gdzie po spokojnej fazie budującej napięcie, pojawia się moment kulminacyjny z łupanką i wiertarkami w basie. W środowiskach dyskotekotwo-klubowych najczęściej to slangowe określenie tabletki extasy, natomiast wśród nastolatków drop oznacza dostawę ubrań w sklepie internetowym. Na wzór „dropów” w grach MMORPG, czyli spadających paczek z bronią, wyposażeniem i gadżetami.

lel – mutacja lol – „laughing out loud” – angielskiego skrótu wyrażającego „śmianie się na głos”. Lel wzięło się najprawdopodobniej stąd, że młode pokolenie też chciało wyrażać rozbawienie w języku internetu, odgradzając się jednocześnie wyraźną granicą od emerytów używając lol. W sensie, mojego pokolenia.

shipować – jedno z dziwniejszy sformułowań, z którymi zdarzyło mi się zetknąć brnąc przez odmęty sieci. „Shipować” jest pochodną od angielskiego „relationship” i znaczy tyle co „wspierać czyjąś relację”. Podejrzewam, że zrozumiałeś z tego tyle, co Janusz Korwin-Mikke z artykułu 33 konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, więc już tłumaczę na przykładzie. Jeśli na domówce zapoznałeś swojego przyjaciel z koleżanką z Twojego działu i po imprezie zaczęli się spotykać, a Ty uważasz, że to dobrze, to możesz powiedzieć, że ich shipujesz. Byle nie nagłos, bo będziesz musiał się tłumaczyć skąd znasz słowa, którymi posługują się dzieci ich znajomych.

skrrrt – słyszeliście kiedy jaki dźwięk wydają opony driftującego samochodu? Nie? Spoko, ja też i podejrzewam, że 99% osób używający tej onomatopei również.Skrrrt rzucasz wtedy, gdy coś jest równie efektowne, pełne przepuchy i nastawione na lanserkę, co auto jadące bokiem po asfalcie.

jest si / będzie si – nie mam pojęcia z jakiego dialektu kalką jest „si” i przyznaję bez bicia, że nie znam etymologii tego powiedzenia. Wiem za to, że coś „będzie si”, to „będzie załatwione”, „będzie dobrze”, „będzie w porządku”. Si to taki enigmatyczny synonim spoko.

kk – skrót od „ok, ok”, tak jakby to był zwrot, który jeszcze trzeba zdrabniać, czytany jako „kej, kej”. Tłumacząc na polski to mniej więcej tyle co „dobra, dobra”. Teoretycznie kk został stworzone do komunikacji pisanej, ale równie często, tak jak w przypadku lol, omg, czy z/w, można go usłyszeć.

nudle / send noodles / wyślij nudesy – to trzy najpopularniejsze odmiany tego samego grepsu odnoszącego się do sextingu – wymiany treści i obrazów związanych z seksem. „Nude” to z angielskiego „nagi”, „noodle” to makaron, w związku z tym, że oba słowa brzmią podobnie, w ramach żartu i spolszczania powstała ich kombinacja brzmiąca nudle/nudesy. Czym jest owe połączenie? Określeniem nagich zdjęć, które ludzie przesyłają sobie przez sieć. W tym, niestety, bardzo często nastolatkowie, dla których nierzadko się to kończy prawdziwymi życiowymi dramatami.

sztos! – jeśli coś jest sztosowe, to znaczy, że jest dobre, jeśli jakiś utwór muzyczny to sztos, to po staropolsku byłby szlagierem/przebojem/hitem, jeśli Ty jesteś sztosem, to najprawdopodobniej Twoja stylówka jest zacna, figura pierwszoklasowa i w ogóle ogień jak się na Ciebie patrzy. W sensie, to komplement.

triggered / dać się striggerować – w ojczyźnie Szekspira trigger to spust w pistolecie, więc przekładając to dosłownie „dać się striggerować”, to „dać sobie nacisnąć spust”. Wyjaśniając to mniej łopatologicznie, można to przetłumaczyć jako dać się sprowokować lub też nakręcić negatywnie.Triggerowanie najczęściej pojawia się w sytuacjach kiedy jedna osoba, świadomie i celowo, depcze wartości, przekonania bądź idola drugiej osoby, w efekcie czego ta nie wytrzymuje i uzewnętrznia swoją złość. Najprościej mówiąc, jeśli troll skutecznie Cię strollował, to jesteś striggerowany.

Jeśli chcesz poznać inne zwroty z młodzieżowego slangu, którymi posługują się dzisiejsze nastolatki, przeczytaj  „Słownik gimbazy”.

Przy okazji, napisałem najlepszą powieść młodzieżową 2017 roku, opowiadającą o tym, co się dzieje, gdy nasze największe marzenie się spełnia, a my zaczynamy żałować, że w ogóle o nim pomyśleliśmy. Więcej na jej temat dowiesz się na oficjalnej stronie – www. Lunatycy.com – lub w poniższym filmie.

Bijąc żonę nie zapomnij, że dziecku też należy się wpierdol

Skip to entry content

Czesiu

To był rok 1999, życie płynęło wolniej, tablety istniały tylko w serialu z Patrickiem Stewartem, więc czas zabijało się gapiąc w napuchnięty karton ze szklanym przodem, a rodzice byli spokojni o dzieci, gdy mogli zobaczyć co robią wyglądając przez okno, a nie sprawdzając położenie ich komórki na GPSie. Wiosna kwitła w najlepsze, a na zewnątrz było na tyle ciepło, że dzieciaki wracając ze szkoły zostawiały tornister w przedpokoju i od razu biegły na podwórko. Podwórko przed blokiem, które było ich drugim domem. A czasem pierwszym. Wieszały się na trzepaku, grały w puszkę, łapały pszczoły do pudełek po zapałkach, łuskały słonecznik i kopały piłkę. To ostatnie zawsze pod wodzą najstarszego, 16-letniego Czesława.

Czesiu, z racji wieku, był najwyższy i najsilniejszy i, już zupełnie niezależnie od roku urodzenia, najbardziej wulgarny i brutalny. Pawełek, który był najmłodszy na podwórku, nigdy, nawet w programach z czerwonym kółkiem w rogu, oglądanych w tajemnicy przed babcią, nie słyszał tylu wulgaryzmów, co w zwykły dzień z ust Czesia. Czasem słuchał ich nie tylko on, ale i całe osiedle, gdy w trakcie gry w piłkę ktoś kopnął ją nie dość dokładnie lub po prostu inaczej niż  przewidywał to Czesław. A jeśli w dodatku ta osoba była w jego drużynie, i stała na bramce, i dopuściła się przewinienia najgorszego z możliwych, nikogo z dwóch bloków wyznaczających nieformalne granice boiska nie omijała informacja, że bramkarz jest jebaną ciotą i musiał się zamienić z własnym chujem na głowy, że dał sobie puścić taką szmatę między nogami. To znaczy, strzelić gola. Ta kwiecista uwaga niosła się od parteru, aż po anteny na dachu, wpadając przez uchylone od ciepła okna do mieszkań w obu blokach, ale nikt nie reagował. Bo po co.

Czesiu, żeby podkreślić, jak bardzo jest niezadowolony z tego, że ktoś grając razem z nim ośmielił się podać piłkę inaczej niż mu się podobało, do nazywania tej osoby niedojebanym kałmukiem dokładał wzmocnienie fizyczne. A to kogoś popchnął tak, że odbił się od słupka, a to innym razem kopnął go w żebra, albo po prostu mocniej zamachnął się trafiając w jego głowę. Z racji tego, że Paweł nie zapowiadał się na przyszłego Roberta Lewandowskiego, a może po prostu nie służyło mu przebywanie w atmosferze terroru psychicznego, często zdarzało mi się ułożyć nogę nie po myśli Czesia. W związku z czym, często ta zamachnięta ręka trafiała w jego głowę.

W pewnym momencie nastąpił delikatny zwrot akcji. Pawełek głęboko przekonany o tym, że jego głowa, mimo podobnego kształtu, jednak nie jest gruszką bokserską, stwierdził, że nie będzie dalej pozwalał się traktować w ten sposób. I przestał spędzać czas z „kolegami” z podwórka.  Zamiast tego mocniej zacieśniając więzi z kolegami z klasy.

Czy to koniec historii, którą można skwitować „i żyli długo i szczęśliwie?”. Niestety nie. Wręcz przeciwnie. Czesław się wkurwił. Wkurwił się bardzo. Z całych sił. Bo jak można się nie wkurwić, gdy ktoś nie chce, żebyś się nad nim znęcał fizycznie i nie dajcie Ci okazji do nazywania go jebaną pizdą? Pół biedy, gdyby Pawełek po prostu nie wychodził z domu, ale on nie dość, że odebrał Czesiowi możliwość do wykonywania jego poleceń i wyżywania się na nim, to znalazł sobie inne towarzystwo. Odrzucił go. Jego, najstarszego i najsilniejszego ze stada! Ta zniewaga nie mogła przejść bez reakcji. Paweł musiał ponieść konsekwencje. I to dotkliwe, żeby ani on, ani żaden inny dzieciak z podwórka nie miał wątpliwości, że zrobił źle.

Czesiu wraz ze swoją prawą ręką, bezwzględnie mu posłusznym Piotrkiem, zaczaił się na Pawła i gdy ten wracał do domu, wbiegł za nim do klatki. I zaczęło się. Pomagier zastawił mu schody prowadzące do mieszkania, główny oprawca drzwi pozwalające wydostać się z budynku. Przerażenie ścisnęło go za gardło, zanim zdążył to zrobić któryś z nich, bo wiedział, że jest w potrzasku, w pułapce bez drogi ucieczki. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, żeby odepchnął pomagiera i próbował jakimś cudem dobiec do domu na drugim piętrze, ale żaden cud się nie zdarzył. Piotrek, lat 15, wykręcił mu ręce i zaczął go podduszać, a Czesław, lat 16, bił pięściami po twarzy. Nie trwało to długo, bo już przy trzecim uderzeniu, Paweł, lat 11, osunął się na ziemię powoli tracąc przytomność, jednak to nie powstrzymało oprawcy przed dokończeniem wymierzenia mu zasłużonej kary. Gdy winowajca leżał na zimnej betonowej posadzce, Czesław postanowił zakończyć przedstawienie z przytupem, stając mu butami na głowie. I mimo, że Paweł wydał z siebie krzyk o wiele decybeli głośniejszy, niż kurwy rzucane w jego stronę na boisku, krzyk, który odbijał się echem po wszystkich piętrach w klatce, przeszywając na przestrzał jej mury, to nikt nie wyszedł z mieszkania sprawdzić co się stało. Nikt nie zareagował.

Bo po co.

Wiele lat i kilometrów później, gdy Paweł ani posturą, ani fryzurą nie przypominał już małego chłopca, któremu psychopata z bloku naprzeciwko złamał szczękę, przeczytał w sieci na jakimś prawicowym portalu, że bicie dzieci przez rodziców jest dobrą metodą wychowawczą, bo uczy ich dyscypliny. On sam, niezależnie czy dostał złą ocenę, czy ubrudził nowe spodnie trawą, czy strzaskał epokowy porcelanowy talerz, nie był uderzony przez swoją mamę nigdy. Próbował odszukać w pamięci moment, gdy choćby dostał od niej klapsa w pupę, ale nie był w stanie przywołać takich wspomnień. Za to dość wyraźnie przypomnieli mu się jego koledzy z dzieciństwa. Zwłaszcza jeden. Czesław.

Bywały dni w miesiącu, kiedy Czesiu panicznie bał się wracać do domu i siedział przy trzepaku tak długo, aż nie zapadł kompletny mrok, a temperatura nie zmuszała, żeby wejść do jakiegoś pomieszczenia i się ogrzać. Czasami te dni pokrywały się ze szkolną wywiadówką, czasami z kłótnią rodziców, a czasami z przegraniem w pokera przez jego ojca. Gdy na ruletce wpierdolu metalowa kulka przeznaczenia zatrzymywała się na polu ze skórzanym pasem albo kablem od żelazka, Czesiu był bity. Był bity tak mocno, że przez kolejny tydzień musiał ćwiczyć w długich dresach na wuefie mimo lata. Albo nie przychodzić na ten wuef w ogóle.

Będąc dzieckiem Paweł nie widział tej korelacji, ale dzisiaj, kilkanaście lat później, była dla niego wyraźna jak fioletowy siniak, kształtem przypominający metalową klamrę, na bladej skórze. Czesiu był sadystą, dzięki swojemu tatusiowi, który traktując go jak drewnianą belę do ociosania na rzeźbę, tego sadystę z niego zrobił.

Nienormalnych ludzi tworzą nienormalni rodzice

Mam tę przypadłość, że potrafię nawiązywać kontakt z osobami z bardzo różnych środowisk. Będąc nastolatkiem miałem zarówno znajomych wśród punków, hip-hopowców, metali i dresów, mimo, że każda z tych subkultur była rozłączna i jako grupa zbiorów nie miała części wspólnej. Obecnie również znam i ludzi z marginesu i ze świata elit, i etatowców i przedsiębiorców, i rodzinnych domatorów i rzucanych z miejsca w miejsce singli, i dobrych ludzi do rany przyłóż i turbo pojebów. Choć do tych ostatnich trzeba zastosować czas przeszły albo „znam” wziąć w cudzysłów. Nie mniej, każda z tych osób jest tym kim jest w bardzo dużej mierze przez swoich rodziców i przez to jak zostali wychowani.

Osoby mające własne firmy najczęściej nauczyły się przedsiębiorczości w domu, bo ich mama albo tata też prowadzili działalność gospodarczą i myślenie o byciu swoim własnym szefem było dla nich oczywiste. Podobnie z typami rozwiązującymi konflikty za pomocą pięści, uznającymi krzyk za jedyną formę dialogu i traktującymi alkohol jako katalizator problemów. Oni też działają i postrzegają świat w ten sposób, bo całe życie widzieli to u swoich starych, przez co to dla nich naturalne. Na poziomie odruchów mają zakodowane, że tak ma być i żeby to zmienić muszą sobie najpierw w ogóle uświadomić, że coś jest nie tak. Zainicjować proces myślowy, który zakończy się wnioskiem, że rozładowywanie napięcia przez przemoc fizyczną może nie do końca jest spoko.

Jednak to dopiero początek. Żeby wyjść ze schematu potrzeba dużo siły i dużo pracy. Bardzo dużo.

Oczywiście to nie jest tak, że jeśli mieliśmy patologicznych rodziców to jesteśmy usprawiedliwieni, i możemy rozbijać po pijaku ludziom butelki na głowach. I też nie jest tak, że nie mamy wpływu na to co się z nami dzieje i jeśli tata ciągle zdradzał mamę i był w domu gościem, to będąc kobietą zawsze będziemy wybierać sobie takich samych partnerów, bo tylko taki wzorzec relacji znamy. Nie. Jesteśmy kowalami własnego losu, autonomicznie podejmującymi decyzje, nie mniej pewien mechanizm istnieje. I działa. Więc dużo prościej byłoby go nie uruchamiać, niż chodzić latami na psychoterapię, żeby nad nim zapanować.

Radny PiS znęcał się nad żoną, bo prawdopodobnie wcześniej to nad nim się znęcano

Od kilku dni cała Polska żyje sprawą Rafała Piaseckiego i jego żony, która ujawniła wstrząsające nagranie. Ten epitet nie pada przypadkowo, bo to jak polityk, mąż, katolik, ale przede wszystkim człowiek, odnosi się do drugiego człowieka, naprawdę powoduje wstrząs, obrzydzenie, złość i żal. I masę współczucia dla Karoliny Piaseckiej. Jego żony do której przez godzinę w kółko zwraca się słowami typu „wypierdalaj”, „zajebię cię”, „jesteś szmatą”, „wyjebię cię w ryj”, czy „ty chuju jebany jesteś tępym i męczącym chujem i frajerem, nienawidzę cię ty debilu skończony”.

Nie zamierzam komentować tego nagrania, bo nie byłem w stanie przesłuchać go do końca. To jest sadyzm w czystej postaci. Ohydny, bestialski sadyzm. Nie wiem kim trzeba być, żeby tak wysterylizować się z empatii i czerpać chorą przyjemność z pastwienia się nad cierpieniem drugiej osoby. To znaczy, przepraszam, wiem. Trzeba być ofiarą równie sadystycznego maltretowania w przeszłości.

Nie znam osobiście tego człowieka, nie znam jego drzewa genealogicznego, nigdy nie byłem w jego domu i nie wiem, czy woli placki ziemniaczane z solą, czy z cukrem, ale wiem jedno: ktoś się nad nim znęcał w dzieciństwie. I piekło, które zgotował swojej żonie, było piekłem do którego zesłał go ktoś z dorosłych, gdy był małym chłopcem. Być może to on był traktowany jak ściera, którą ściąga się gnój z podłogi, być może jego mama była tak traktowana przez jego tatę, a być może jedno i drugie.

Jedno jest pewne, dorosłe bestie nie biorą się z powietrza. Rosną z małych dzieci, które ktoś wychowuje w bestialski sposób.

To co Piasecki zrobił żonie jest straszne. Po prostu straszne. Ale jeszcze straszniejsze jest, że jeśli to samo zrobił swojemu synowi, to osób, które przez to ucierpią może być dużo więcej.

autorem zdjęcia w nagłówku jest Peter Reed