wpis powstał przy współpracy z Wydziałem Promocji i Turystyki UM Kraków w ramach akcji „Kraków Experience”, koordynacja cyklu: Bloceania
Przewodników po tym mieście są setki, jeśli nie tysiące i chyba nie ma Polaka, który nie słyszałby o tym, że warto tu wpaść i zwiedzić Rynek Główny, Sukiennice i Wawel. Mimo to, regularnie dostaję od Was wiadomości prywatne i maile z pytaniem: co warto zobaczyć w Krakowie wpadając na kilka dni? Sporo zastanawiałem się jak niesztampowo odpowiedzieć na to pytanie i stwierdziłem, że zrobię mini-przewodnik po Krakowie śladami popkultury.
Co to znaczy i o co w ogóle chodzi?
Od jakiegoś czasu coraz popularniejszy jest tak zwany „setjetting”, co można przetłumaczyć na polski jako „filmowa turystyka”, co w skrócie polega na tym, że ludzie podróżują do danego miasta, aby zwiedzić miejsca, w których kręcono sceny do znanych filmów. Dzieje się tak z Albuquerque w Nowym Meksyku, gdzie powstawało kozackie „Breaking Bad” i z Nowym Jorkiem, gdzie kręcono wszystkie pozostałe filmy. Pomyślałem, że spoko pomysłem będzie pokazanie Krakowa w takim ujęciu, bo jest bohaterem kilku historii. I to nie tylko filmowych. Gród Króla Kraka pojawiał się i w popularnych książkach, i w jeszcze popularniejszych piosenkach, i podejrzewam, że wielu z Was myślało o tym, żeby na żywo zobaczyć miejsca, które znało tylko z utworów.
Przekonajmy się zatem, co warto zobaczyć w Krakowie podążając śladami popkultury!
Teledysk: Quebonafide – „Solipsyzm” / Kładka Ojca Bernatka
Kto słucha polskiego rapu, ten z pewnością kojarzy Quebo, a kto nie, ten ma okazję nadrobić zaległości, bo zarówno muzycznie, jak i światopoglądowo jest co nadrabiać. Powyższy utwór traktuje o
poglądzie filozoficznym głoszącym, że istnieje tylko jednostkowy podmiot poznający, cała zaś rzeczywistość jest jedynie zbiorem jego subiektywnych wrażeń – wszystkie obiekty, ludzie, etc., których doświadcza jednostka, są tylko częściami jej umysłu
cytując Wikipedię, natomiast w teledysku obrazującym go, pojawia się scena na Kładce Ojca Bernatka – jednym z bardzo ciekawych i mało oczywistych miejsc Krakowa. Kładka łączy Kazimierz z Podgórzem, jednak to nie ze swojej funkcji komunikacyjnej jest najbardziej znana. Na jej barierkach, na wzór wrocławskich mostów, zakochani wieszają kłódki z inicjałami symbolizującymi ich miłość, natomiast pod jej łukiem podwieszone są „fruwające” rzeźby autorstwa Jerzego Kędziory, dodające jeszcze bardziej uroku kładce.
Piosenka: Myslovitz „Kraków” – ulica Gołębia
Wśród turystów Rynek tonie znów,
ktoś zakrzyknął głośno, błysnął flesz…
Na Gołębiej twój płaszcz zaczepił mnie
w wystawowym oknie, w autobusie, w tłumie gdzieś…
Śpiewał Artur Rojek na płycie „Miłość w czasach popkultury”, a ja żeby jakoś opanować przedmaturalne przerażenie wsłuchiwałem się w te słowa, fantazjując jak może wyglądać ta Gołębia, na której czyjś płaszcz go zaczepił. Półtora roku później przekonałem się na własne oczy, dowiadując się, że jest na niej jeden z ładniejszych wydziałów Uniwersytetu Jagiellońskiego i jedna z najtańszych knajp w obrębie Plant. Niestety jak wygląda zaczepianie kogoś płaszczem nie dowiedziałem się do dziś.
Piosenka: Grzegorz Turnau – „Bracka” / ulica Bracka
Pozostajemy dalej w świecie muzyki i w dodatku w tym samym obszarze starego miasta, bo Gołębia dochodzi do Brackiej. Grzesiu śpiewa, że na tej ulicy pada deszcz i niektórzy biorą to za pewnik niezależny od pory roku i warunków atmosferycznych, po czym dziwią się, że jednak jest sucho. Otóż oficjalnie dementuję, na Brackiej nie zawsze pada deszcz, ale za to jest kilka przytulnych knajpek, bez mokrych dywanów i przeciekających zlewów, w których można się schować, gdyby faktycznie zaczęło lać.
Książka: Marcin Świetlicki „Dwanaście” / kawiarnia „Dym”
Ze świata muzyki przenosimy się do krainy literatury kryminalnej, włócząc się po krakowskich ulicach i próbując rozwikłać zagadkę tajemniczych śmierci członków zespołu muzycznego „Biały Kieł”. W sensie, śledzimy „mistrza” – samozwańczego prywatnego detektywa uzależnionego od alkoholu – czyli bohatera powieści „Dwanaście”.
– Bardzo dobrze? – myśli sobie mistrz, siedząc w Dymie nad czystą wódką z lodem i wciśniętą połówką cytryny. Z Dymu jeszcze na szczęście nikt go nie wyrzuca, na szczęście jest tu prawie anonimowym, zwyczajnym klientem. Jeszcze nie zdążył, tak się wydaje, narozrabiać, jeszcze jego kartoteka tutaj jest zupełnie pusta. Suka grzecznie leży pod stolikiem, z lekka umęczona spacerem.
Jeśli chcecie się osobiście przekonać, gdzie jest tak milusińsko i napić się bardzo przyzwoitej kawy, to wpadajcie na ulicę świętego Tomasza, pod numer 13. Do „Dymu”.
Książka: Jakub Żulczyk „Instytut” / aleja Zygmunta Krasińskiego
Pozostajemy w klimacie kryminalnym, a w zasadzie, to go zaostrzamy. Dosłownie kilka miesięcy temu wyszło wznowienie prześwietnego dreszczowca „Instytut”, którego cała akcja rozgrywa się w krakowskiej kamienicy. Grupa znajomych po melanżu została uwięziona w mieszkaniu, z którego mimo desperackich prób nie może się wydostać i jedyne co im pozostaje, to z przerażeniem obserwować, jak kolejny z nich ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.
Książka tak mocno wciąga w historię, którą opowiada, że gdy tylko skończyłem ją czytać, zacząłem szukać mieszkania, w którym mogłoby dojść do tak bestialskiego mordu. Mimo, że główna bohaterka deklaruje iż jej lokum mieści się na alei Adama Mickiewicza 20, to nie jest to prawdą, ponieważ pod tym adresem znajduje się Uniwersytet Rolniczy, a naprzeciwko Akademia Górniczo-Hutnicza, o czym nie ma ani słowa w powieści. Jest natomiast fragment wskazujący, że z okna feralnego mieszkania widać ogólnospożywczy sklep Jubilat, w związku z czym, w wyniku indywidualnego śledztwa, doszedłem do tego, że musiało być ono jednak lokalizowane nieco dalej, czyli w połowie alei Zygmunta Krasińskiego.
Akurat ta ulica sama w sobie jest dość przeciętna, ale po tak mocnej lekturze, trudno jest się powstrzymać i nie spacerować wzdłuż kamienic, analizując, w której z nich mogło dojść do mrożących krew w żyłach zdarzeń opisanych w powieści.
Książka: Jakub Żulczyk „Instytut” / Klub „Piękny Pies”
Jeśli natomiast chcielibyście się dowiedzieć, gdzie pracowała główna bohaterka „Instytutu” i jej wesoła ferajna, to nie szukajcie na klubowej mapie Krakowa „Brzydkiego Kota” opisanego w kryminale. Zajrzyjcie za to do „Pięknego Psa”, na ulicy Bożego Ciała 9, bo to właśnie tam aktualnie mieści się lokal, który był pierwowzorem książkowego. Miejsce równie warte uwagi i zaskakujące, co zakończenie powieści.
Serial: „Majka” / Akademia Sztuk Pięknych
TVNowska „Majka”, mimo że jest serialem wzorowanym na wenezuelskiej telenoweli ma dwa naprawdę duże plus. Pierwszy: pokazuje Kraków latem, a że jego emisja startowała jesienią, oglądanie ujęć z zielonymi plantami i ludźmi wylegiwującymi się nad Wisłą działało bardzo kojąco i napawało optymizmem, że ta gorsza pora roku kiedyś się skończy. Drugi: tytułowa bohaterka studiuje na Akademii Sztuk Pięknych imienia Jana Matejki. Dzięki czemu przeciętny Kowalski może dowiedzieć, że taka uczelnia w naszym kraju w ogóle istnieje i ciutkę otrzeć się o sztukę.
Krakowska ASP w rzeczywistości jest wyjątkowo ciekawa – i to nie tylko dla studentów – dlatego gorąco zachęcam do odwiedzin. Oprócz inspirujących wnętrz i klimatu, zachwycić można się także rzeźbami, płaskorzeźbami i malunkami porozstawianymi na korytarzach. Zarówno będącymi tam od lat, jak i tymi, które ktoś przed chwilą wystawił z pracowni.
Film: „Pod Mocnym Aniołem” / kawiarnia „Cafe Szafe”
Strzał z grubej rury. Dramat Smarzowskiego na podstawie książki Pilcha jest kinem mocnym, brutalnym i nie pozostawiającym niedomówień, dla widzów o mocnych nerwach i żołądkach. Robert Więckiewicz brawurowo wcielił się w postać pisarza-alkoholika, który chce wygramolić się z nałogu dla kobiety. Jeśli historia ta chwyciła Was za serce jak transplantolog i chcielibyście wejść w nią jeszcze głębiej, odwiedzając miejsca, w których pojawiał się główny bohater, to tytułowy bar „Pod Mocnym Aniołem” znajduje się na ulicy Felicjanek 10, nazywa się „Cafe Szafe” i w rzeczywistości jest bardzo klimatyczną kawiarnią, do której warto zajrzeć niekoniecznie na piwo.
Film: „Vinci” / plac Jana Matejki
Borys Szyc, Robert Więckiewicz, Jan Machulski i Kamila Baar chcą ukraść legendarny obraz Leonarda da Vinci – „Damę z łasiczką”. Który akurat będzie wystawiany w Krakowie. Jak przygotowują się do napadu stulecia? Ten pierwszy z tą czwartą umawiają się na placu Jana Matejki, przed pomnikiem upamiętniającym 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem, na nietypową randkę. W momencie, gdy Szerszeń pokazuje Magdzie obraz, który ma być obiektem porwania, pada jeden z lepszych dialogów w filmie.
– Po co ci to?
– No, pfff, wiesz, Leonardo na ścianie… czad.
– To powieś se DiCaprio.
Film: „Vinci” / Akademia Muzyczna
Oglądając komedię Juliusza Machulskiego zastanawialiście się, gdzie w Krakowie jest mieszkanie z widokiem na całe stare miasto, a przede wszystkim wieże Kościoła Mariackiego, na którego tarasie Borys Szyc spotyka się z Robertem Więckiewiczem?
Mam dla Was dobrą i złą wiadomość. Zła jest taka, że to mieszkanie nie istnieje. Dobra natomiast, że owym widokiem może rozkoszować się każdy, bo rozpościera się on z tarasu stołówki studenckiej Akademii Muzycznej na ulicy Świętego Tomasza. Ci to wiedzą jak sobie posiłek umilić, co? Żeby nie było wątpliwości, nie trzeba umieć grać na flecie, ani nawet mieć legitymacji studenckiej, żeby tam wejść.
W całym mieście nie ma chyba lepszej opcji na tani obiad, czy ekonomiczną kawkę.
Film: „Vinci” / Bulwar Czerwieński
Na deser scena w jednej z moich ulubionych krakowskich miejscówek – na Bulwarach Wiślanych. Konkretnie na Bulwarze Czerwińskim. Jeśli chcecie się przekonać, że Pokemony nie do końca zawładnęły światem rozrywki i analogowe gry mają się całkiem dobrze, to wpadnijcie w ciepły dzień do kącika szachowego. Tylko potem bez pretensji, że jakiś lokalny wymiatacz Was poskładał.
***
Tyle z moich pomysłów na poznanie byłej stolicy od nieco innej strony i tego co warto zobaczyć w Krakowie podążając śladami popkultury. Zdecydowanie nie wyczerpałem tematu setjettingu i zwiedzania miasta w poszukiwaniu scen filmowych, bo pominąłem „Katyń”, „Listę Schindlera”, czy „Wodzireja” – a i podobno jakiś fragment „Grand Budapest Hotel” był kręcony w Krakowie – ale te smaczki pozostawiam Wam do odkrycia już na własną rękę. Wpadajcie, bo warto.