Close
Close

Taconafide – ten moment, kiedy rozbijasz bank i ludzie dostają pierdolca

Skip to entry content

Jeśli wchodzisz na Youtube, to widzisz, że od 16 marca nie ma dnia, żeby na karcie na czasie nie było jakiegoś numeru Taconafide. Jeśli używasz Spotify, to wiesz, że na liście przebojów „Polska Top 50” pierwszych 15 pozycji, to kawałki z „Somy”. Byłoby więcej, ale płyta ma tylko 15 utworów. Jeśli ostatni miesiąc spędziłeś pod kamieniem, ewentualnie żyjesz w średniowieczu i nie masz internetu, to szybkie streszczenie.

Taconafide = Taco Hemingway + Quebonafide

Quebonafide = w tym momencie najpopularniejszy raper w Polsce, który przeszedł drogę od nikogo znikąd do autora platynowych płyt

Taco Hemingway = ten koleś od piosenek o Warszawie, który solowym koncertem wyprzedał Torwar

„Soma” = wspólna płyta jednego i drugiego

„Soma” + internet = broń masowego rażenia

„Szok, w milionera z kundla w rok”

To jaki sukces osiągnęli panowie na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy osobno, to się na kalkulatorze na mieści. Dzikie wyświetlenia, dzika sprzedaż płyt, dzikie rzesze fanów. Teledysk na Madagaskarze, koncert na wcześniej wspomnianym Torwarze, billboard na najwyższym budynku w centrum stolicy, pielgrzymki słuchaczy pod domem. Cytując jeden z ich singli „to już movement, a nie muzyka”. Gdyby Beatlesi byli z Polski i chodzili w dresach, to mielibyśmy nowych Beatlesów.

Co mogło wyjść z połączenia ich mocy? Kapitan Planeta? Napad na bank bez kominiarek? Głos pokolenia? Na pewno tęczowa fala miłości od fanów i burzowe gównobicie od antyfanów.

Ci drudzy rzucają kałem na lewo i prawo, wymieniając pozycje z czarnej listy zarzutów, która zaczyna się na skoku na kasę i kończy na skoku na kasę. Przy okazji przylepiając duetowi łatki „dla gimbusów”, „to nie jest prawdziwy rap” i „nie da się tego słuchać”. Gdyby to były głosy anonimowych cebulaków, nawet bym nie przerywał układania jedzenia w lodówce według dat ważności, ale gdy takie bąki puszczają osoby siedzące w popkulturze oboma pośladkami, to te serki homogenizowane muszą poczekać.

To po kolei.

Dla pieniędzy?

KAŻDA płyta Taco Hemingwaya jest dostępna ZA DARMO na Spotify i YouTube. KAŻDA płyta Quebonafide jest dostępna ZA DARMO na Spotify i YouTube. Płyta Taconafide wyszła w piątek. I jest dostępna ZA DARMO na Spotify i YouTube.

Dla pieniędzy?

Gdy idę do restauracji na pizzę, nie pytam kucharza, czy śpi z drożdżami pod poduszką, śpiewa ody do mozzarelli pod prysznicem i ma wytatuowany przepis na ciasto na przegubach. Nie interesuje mnie, czy od piaskownicy marzył o kręceniu placków, czy robi to wyłącznie dlatego, że średnio jara go spanie na dworcu. Obchodzi mnie wyłącznie to, czy smakuje mi jego pizza. Motywację mam pod kością ogonową.

Taco i Quebo zrobili taki krążek, że zamówiłem dokładkę.

Dla pieniędzy?

Nie, kurwa, dla ginących gatunków zwierząt. Kultura, rozrywka, sztuka powinna powstawać wyłącznie z wewnętrznej potrzeby zmarnowania sobie życia na byciu twórcą. Dlatego Nolan reżyseruje filmy za dobre słowo, Penderecki gra koncerty co łaska, a Stephen King pisze książki, bo to oryginalny sposób na zniszczenie kręgosłupa. Ile czasu spędzasz z czyjąś tabelką w Excelu, a ile z ulubionym kawałkiem? Mimo to, nie piszesz do ludzi pracujących w korpo, że powinni uzupełniać arkusze z pasji, a nie dla pieniędzy.

Dla gimbusów?

Pomijając, że nie wiem, co złego jest w posiadaniu młodych odbiorców…

Znowu jak Platon muszę wpuszczać to światło do jaskiń

Chcieli nowy trójkąt z Taco, to nie quesadilla

Wsadzę swoich w pierwszą klasę jak Rudolf Kastner
i wybuduję nowy świat no bo, suko, stać mnie

Trudno topić smutki jak się nauczyły pływać
tak rozbita, bo zrobiłaś sobie w moim sercu biwak,
ale nie maż się dziewczyno, namalujesz to jak Frida,
chociaż obraz siebie, który zostawiłem może się rozmywać

…to osobiście złożyłbym petycję o przywrócenie gimnazjów, gdyby dzieciaki rozumiały wersy o takim poziomie skomplikowania.

Nie da się tego słuchać?

Też nie jestem fanem auto-tune’a, też wolałbym mniej smętów o tym, kto się rozstał z dziewczyną i też męczą mnie gadki o kasie z natężeniem 100euro/minutę, ale ta płyta to jest światowym poziom. Przede wszystkim pod kątem brzmienia i tego jak to płynie. I gdyby chłopaki rapowali po angielsku, to nikt by się nawet nie zająknął, tylko chłodził przy tym łokcie w golfie dwójce.

To nie jest rap?

No z pewnością nie ten z ’98. Jakiś czas temu już wyszliśmy z jaskiń i okazało się, że bez sylabizowania przez zęby i jebania policji w każdej zwrotce, też da się rapować po polsku. Quebonafide nagrał 10 płyt, z czego 4 w zeszłym roku, zapraszając na nie zarówno królów polskiego podziemia, jak i KRS One’a. Myślę, że na 11-tej naprawdę nie musi udowadniać swojej wartości typom, którzy dzień zaczynają od opalania fifki i technicznie zatrzymali się na rymowaniu czasowników.

Soma

Soma – napój rytualny, opisywany w Wedach, sporządzany z soku rośliny o nazwie soma. Działał oszałamiająco oraz wzmagał wewnętrzny żar. Dawał moc dokonywania wielkich przedsięwzięć poprzez zwiększenie możliwości manasu, jednego ze składników psychiki ludzkiej w ujęciu religii wedyjskiej.

Tak nazywa się płyta Taconafide i taki też wywołuje efekt wśród słuchaczy. Gratuluję Panowie, dobra robota!

Przy okazji, napisałem pierwszą w Polsce powieść o hip-hopie, ukazującą drogę od zera do bożyszcza nastolatków. Więcej na jej temat dowiesz się na oficjalnej stronie – www. Lunatycy.com – lub w poniższym filmie.

(niżej jest kolejny tekst)

Jesteś stary, jeśli nikt nie oblał Cię w lany poniedziałek

Skip to entry content

Gdy byłem dzieckiem, w lany poniedziałek najważniejszy zawsze był początek dnia. To jako który obudziłeś się w domu, decydowało o tym, czy byłeś polującym, czy upolowanym. Pamiętam jak w któreś Święta Wielkanocne zaspałem i z cieplutkiego snu wybudził mnie zimny strumień wody opadający mi na twarz. To moja mama, zrewanżowała się za poprzednie śmingusy-dyngusy, kiedy to ona była wyrywana ze snu przy pomocy gumowej psikawki imitującej jajko. Babcię oblewałem zazwyczaj, gdy już była na nogach, choć i tu trzeba było obrać odpowiednią taktykę, bo zdarzyło się, że pozorując zajęcia kucharsko-kuchenne, tylko czekała aż się zbliżę i zaatakowała pierwsza z przezroczystej żaby z wodą. Jak na swoje lata miała lepszą celność, niż niejeden wytrawny gracz w Counter Strike’a.

Wraz z wiekiem wodny oręż ewoluował.

Od wcześniej wspomnianych psikawek, które miały skandalicznie małą pojemność i koszmarnie żaden zasięg, przez pistolety i strzykawki wystrzeliwujące wodę ciutkę dalej, po opakowania po Ludwiku mieszczące całkiem przyzwoitą ilość amunicji i strzykawki laryngologiczne mające zasięg od schodów klatki aż po trzepak, kończąc na 5-litrowych baniakach i wiadrach. Które przy dobrym zamachu wyrzucały wodę do połowy podwórka. Niestety, mimo imponującego zasięgu rażenia, miały naprawdę sporą niedogodność – po dwóch atakach trzeba było wrócić do domu po przeładowanie. Co było równoznaczne z tym, że będąc na terytorium wroga, bardzo szybko stawałeś się bezbronny.

„Bezbronny” z kolei równało się „mokry”, a „terytorium wroga” równało się „każde miejsce poza domem”.

W lany poniedziałek osiedle przypominało klimatem „Gangi Nowego Jorku”. Tyle, że bez krwi. Choć z dwa razy się zdarzyło, że ktoś przymierzając się do ataku z wiadra, nie zauważył, że ma swojego krok od siebie i zamachując się z „całej pety przyłożył mu w kinola”. Że już tak podwórkowym slangiem polecę. Cóż, to była wojna. I to wojna, która nie bierze jeńców. Nie było tłumaczenia, że to ostatnia sucha koszulka, że właśnie idziesz na obiad do dziadków, że to koszulka z Najki, czy Adasia i starzy Cię zabiją, albo, że rodzice wyszli z domu i będziesz mógł się przebrać dopiero popołudniu. Tu było prawo wody: płyń z nią albo spływaj. Jeśli oczywiście zdążysz uciec.

Ekipy walczyły między sobą o strefy wpływów w bezlitosnych starciach, napędzając się widokiem pokonanych i piskiem uciekających przed mimowolnym udziałem w konkursie mokrego podkoszulka. Kto chciał uniknąć przymusowej kąpieli, wiedział, że jedynym wyjściem jest pozostanie w domu aż do zmroku. Wszelkie inne próby przesmyczenia się bocznymi alejkami, wybrania okrężnej drogi, czy zamaskowania się nie do poznania, kończyły się w ten sam sposób. Mokro. Ten bój miał tylko jedną, święta zasadę: nie lejemy dorosłych. Dorosłych, czyli tych starych ludzi, którymi nigdy nie będziemy.

Dzisiaj wyszedłem z domu do Żabki po sok, a dzieciaki z pistoletami na wodę minęły mnie szerokim łukiem. Jak smutne jest to?

autorem zdjęcia w nagłówku jest Dean Hochman

Dni, kiedy chciałem tylko przetrwać…

Skip to entry content

Budzę się na materacu grubości podeszwy w klapkach. Na plecach czuję cały parkiet, każdą klepkę, w nozdrzach przypalone mleko. Ten materac to od dziewczyny, która traktuje mnie jak brata, mimo, że ją ledwo znam. Dała mi u siebie spać, bo kilka dni temu, zanim tu trafiłem, jeszcze nie miałem gdzie. To mleko, to śniadanie Tomka. Przypadkowego kolesia z Gumtree, z którym mieszkam. Oprócz niego sypia tu jeszcze jego dziewczyna i dwóch znajomych ode mnie z pracy. O ile bycie domokrążcą bez doświadczenia faktycznie można nazwać pracą, a nie grą w Lotto.

Trafiłem tu tydzień temu. Dwa tygodnie po tym jak spakowałem się do skórzanej torby po dziadku i powiedziałem mamie, że się wyprowadzam. Gdy akurat nie pracuję, staram się jak najdłużej spać, żeby jak najmniej jeść. Kiedy człowiek nie śpi zużywa energię i zamiast trzech posiłków dziennie potrzebuje czterech albo pięciu. Wiele lat później dowiem się, że pięciu posiłków dziennie potrzebuje każdy człowiek i to najzdrowszy cykl żywieniowy, ale w tym momencie stać mnie tylko na dwa i pół.

Jem spaghetti z sosem neapolitańskim z saszetki, ryż z margaryną albo chleb z serkiem topionym Hochland. Czekam na wypłatę. Chcę w końcu pójść na kebaba. Na coś z mięsem. Z moich obliczeń wynika, że powinienem dostać przynajmniej 1600zł. Dostaję 240zł. Bo cośtamcośtam.

Odkrywam Bar Mleczny Żaczek na Czarnowiejskiej. W lipcu 2008 roku rosół kosztuje tam 1,35zł za talerz. Jest blady, chudy i z całkowicie rozgotowanym makaronem. Jem go po kilka razy dziennie. Codziennie. I cieszę się, że za te 5,95zł co zostało mi z 10zł dziennego budżetu, mogę z tą dziewczyną co traktuję ją jak siostrę choć ledwo ją znam, iść nad Wisłę na piwo. Na trzy piwa. Harnasie z promocji w Kefirku.

Znów budzę się na materacu grubości podeszwy w klapkach i myślę o tym, że to się zmieni. Że muszę to tylko przetrwać.

***

Babcia nie żyje. Na poziomie świadomym ignoruję to. Była ścianę obok, w tym samym domu przez całe moje życie, 14 lat, a ja nie zastanawiam się, nie analizuję, nie mam wspomnień, ani nawet snów na ten temat. Przyjąłem i tyle. Nie drążę. Bez odbioru.

Na poziomie podświadomym dzieje się coś bardzo złego. Przestaję sypiać. Kładę się do tego łóżka, zamykam oczy i nic. I tak do czwartej. Piątej. Szóstej. Do momentu, kiedy mama wstaje do pracy i wiem, że ja powinienem do szkoły. Jestem przeżuty, wypluty.

Jest zima, brudny śnieg i błoto na podeszwach. Podjeżdża autobus bez ogrzewania, w którym woda pozamarzała na szybach. Powietrze śmierdzi beznadziejną, gryzie w gardło przy oddychaniu. Szkoła jest symulacją. Ktoś udaje, że chciał tu przyjść, ktoś udaje, że ma ochotę na rozmowę, ktoś udaje, że żart, który przed chwilą usłyszał był śmieszny, ktoś udaje, że po powrocie do domu nie dostanie pasem, ktoś udaje, że ma gdzie wracać. Każdy udaje.

Historia. Koleżance, która chciałby, żebym był dla niej kimś więcej niż kolegą, trzęsą się ręce. Jestem dzieciakiem, a przede wszystkim jestem w bańce z braku snu. Nie chcę w naszych kontaktach wychodzić nigdzie poza „cześć”. Gdyby mi powiedziała wprost, że chce ze mną chodzić, to chyba z nerwów bym zwymiotował. Jestem tu gościem, człowiekiem, który tu wpadł na chwilę, bo wiedział, że nie może schować się przed tym obowiązkiem w domu. A bardzo by chciał. Historyczka, która wiele, wiele lat później będzie stelażem pod nauczycielkę w mojej powieści, bierze ją do odpowiedzi. Pod tablicę. I próbuje ją po niej rozsmarować. Wgnieść ją w ścianę. Koleżanka wraca do ławki zakrywając twarz. Na następnej lekcji już się nie pojawia.

Ostatni dzwonek. Ktoś chce kogoś pobić. Bić go tak długo, aż z jego twarzy będzie ciekła krew. Ktoś boi się wyjść ze szkoły. Chowa się w toalecie. Wchodzi na muszlę klozetową, żeby nie było widać wystających stóp spod drzwi. Dostał na święta nową kurtkę od rodziców. Nie chce mieć w niej dziury. Oboje wiedzą, że to jutro się powtórzy.

Ten ktoś myśli o tym samym co ja, gdy kolejną noc z rzędu gapię się w sufit czekając na sen. Myśli o tym, do kogo ma się pomodlić, żeby to jakoś przetrwać.

***

Nie czuję wagi swojego ciała, spadam. Leżę na łóżku, a mimo to spadam. Wiem, że pod głową mam poduszkę, a pod barkami materac, ale ich nie czuję. Wpadłem do bezdennej studni i nie mogę się zatrzymać. To trwa od wczoraj, odkąd jakiś typ przed klubem podał mi fifkę. Zajarałem. Zaczęło mnie zarzucać, przestałem trzymać równowagę. Wszedłem z powrotem do środka. Ściany, parkiet, ludzie, DJ, hałas, światła, dziewczyny, z którymi tu przyszliśmy, wszystko wirowało i nie chciało się zatrzymać. Próbowałem się czegoś złapać, ale było za późno, podłoga pod moimi stopami przestała istnieć i zacząłem spadać.

Podbiegłem do Maćka, powiedziałem, że wychodzimy, że natychmiast muszę się znaleźć w domu, w łóżku, żeby dzwonił po taksę, bo zaraz wyjebie mi mózg z czaszki. Chwilę to trwało. Dłuższą chwilę. W końcu podjechała, próbowałem to jakoś opanować, ale nie mogłem, zaraz przecież będę w domu, w łóżku, położę się, zasnę i jutro wszystko będzie dobrze, nic z tego. Błędnik wariuje, wariuje, wariuje, wariuje, wariujewariujewariujewariujewariuje, wa-a-a-a-riu-u-u-u-je-e-e-e-e-e-e-e-e. Jak to się wyłącza, czemu to się nie wyłącza, niech ktoś to wyłączy, halo, słyszy mnie ktoś, halo? E-e-e-e-e-e-e-e-e.

Cała noc i cały kolejny dzień. Paranoja? Halucynacje? Trwałe uszkodzenie mózgu? Chyba tak. Chyba to ostatnie, chyba wszystko naraz.

Jak mogłem być tak głupi, jak? To nie była trawa, to był jakiś syf, wciągnąłem dym do ust i czułem, że to był jakiś syf, coś innego. Pieprzony dopalacz. Pieprzony dopalacz zniszczył mi mózg 6 lat przed tym, gdy media podniosą alarm, że można od tego umrzeć. Jak mogłem być tak głupi, jak?

Słońce zaczyna gasnąć, chmury stają się spopielonymi kartkami papieru, niebo broczy szarością, kończy się kolejny dzień. Próbuję wyjść z łóżka, próbuję wmówić sobie, że jest lepiej, że już nie spadam, że zaczynam czuć grunt pod stopami. Wchodzę do łazienki, staję przed lustrem: to się skończy, dasz radę, skończy się, naprawdę, to minie i znów będziesz normalny, będzie jak dawniej, musisz to tylko wytrzymać.

Musisz to tylko przetrwać.

***

Ludzka pamięć jest zawodna. Czasem widzimy świat wysmarowany smołą, tylko dlatego, że mamy gorszy moment, że nie jest tak jak oczekiwaliśmy. Nie doceniamy tego co mamy, wydaje nam się, że jest źle. Mamy wrażenie, że świat się kończy, podczas gdy prawdziwy koniec świata przeżyliśmy już dawno, dawno temu.