Była zima stulecia. Taki ziąb, że ubieranie się przed wyjściem na zewnątrz zajmowało mi kwadrans, a i tak czułem, że jedne kalesony na nogach, to o dwie pary za mało. Jeśli stojąc na przystanku podejmowałeś próbę rozmowy z drugim człowiekiem, to oddech, zaraz po opuszczeniu Twoich ust, zamarzał i mogłeś mu go wręczyć w prezencie albo schować do kieszeni i po powrocie zrobić sobie z niego mieszadełko do herbaty. To ten poziom temperatury, kiedy po wejściu do autobusu nachylasz się nad kasownikiem i czujesz jak na rękawiczki spada Ci szron z włosów w nosie.
Jak już mówiłem wcześniej, było zimno.
Oprócz tego, że czułem się jak czeczeński separatysta zesłany do Gułagu, to miałem kilka innych problemów, które sprawiały, że nawet w dzień widziałem to, co Jerzy Stuhr w „Seksmisji”. Uczelnia, dom, pieniądze i takie tam pierdoły fundamentalne dla życia człowieka, zaczęły się sypać jak zamek z piasku podmyty przez falę. To taki moment, kiedy zapadasz się w ruchomych piaskach i każdy ruch, który wykonujesz, żeby się z nich wydostać tylko pogarsza sytuację. Jedynym pozytywem w obliczu beznadziejności sytuacji, był fakt, że miałem ją – sensualną, ezoteryczną, zjawiskową Jot. Jot, która nie dość, że była, to jeszcze była moja i w tamtym momencie pełniła rolę Gwiazdy Polarnej, światełka w tunelu i zasadniczo osobistej aparatury resuscytacyjnej.
Do momentu, aż mnie nie zostawiła, żegnając się czułym kopnięciem w krocze.
– Nie możemy dłużej być razem – bezemocjonalnie oznajmiła między jednym łykiem piwa, a drugim, jakby stwierdzała „jest godzina 17:54”, w turbo chujowym lokalu, do którego weszliśmy tylko po to, żeby nie czekać na jej autobus na mrozie.
– Nie rozumiem, to taki żart? – naprawdę byłem pewien, że to jakiś greps, którego nie załapałem.
– Nie chodzi o ciebie, chodzi o mnie – co, kurwa?
– Co, proszę?
– Po prostu nie nadaję się do związku, związki mnie ograniczają – aha i pewnie dlatego tydzień temu proponowałaś mi mieszkanie razem.
– Ale jak to? Co, dlaczego? Co się stało? – czułem się, jakby mi ktoś właśnie powiedział, że jestem adoptowany, tylko matka przez całe życie mnie okłamywała, bo nie chciała mi robić przykrości. Zupełnie nie byłem w stanie zrozumieć, o czym ona do mnie mówi.
– Cholera, zapomniałam portfela. Zapłacisz za mnie?
– Yyy… co? – czy ona przed chwilą naprawdę ze mną zerwała, robiąc to tak, jakby od niechcenia wyrzucała śmieci do osiedlowego kontenera przed wyjściem na imprezę?
– To dzięki, fajnie było cię poznać – czy to jest jakiś film? Czy to jest ukryta kamera? Czy już mogłaby wyskoczyć ta osoba mówiąca „mamy to!” i wręczyć nam voucher na wycieczkę do Tunezji, mówiąc, że Jot zgłosiła nas do programu „Wkręć swojego chłopaka” i zdobyłem nagrodę publiczności, za najlepszą reakcję? – Pa!
Czułem się jak w tym kawałku Myslovitz, jak Rojek śpiewający „świat wypadł mi z moich rąk”, tyle, że mnie w odróżnieniu od niego było żal. I to żal jak skurwysyn, bo tak naprawdę ten świat nie wypadł z moich rąk, tylko Jot z premedytacją przyjebała nim o ziemię, roztrzaskując go na puzzle wielkości ziarenek piasku, których ułożenie wydawało się niewykonalne. Wiem, że nie powinienem robić z niej swojego koła ratunkowego, ale stało się, była nim i ot tak, postanowiła spuścić z niego powietrze na środku oceanu, nie przejmując się, że mam połamane wszystkie kończyny i nie dopłynę do brzegu.
Ogarnęło mnie obezwładniające rozgoryczenie i poczucie krzywdy.
Czułem się niewymownie źle i pierwsze co zrobiłem, to zacząłem płakać jak dziecko zaraz po wyciągnięciu z łona matki. Morze gorzkich łez. Po dwóch dniach miałem wrażenie, że w miarę to opanowałem i mi przeszło, więc poszedłem do koleżanek z grupy pożyczyć notatki, bo oczywiście to rozstanie nie mogło zdarzyć się w jakimś normalnym momencie, tylko w środku sesji. Dagmara widząc, że wyglądam jakby mi ktoś przed chwilą podbił oczy, spytała co się stało. I wszystko puściło.
Morze łez znów wylało, a Daga zareagowała jak większość ludzi w tej sytuacji.
– Oj, Janek, nie płacz.
– A-a-ale, ona – szloch – mnie – smark – zostawiła – szloch.
– Nie płacz, Janek, nie płacz.
– A-a-ale – smark – ja – szloch – ją – szloch, szloch, szloch – kocham.
– Ale nie płacz. Nie płacz już.
Bardziej na tym co się stało i skąd ta powódź, Dagmara była skupiona na tym, żebym przestał płakać. Co jest nagminne w takich przypadkach. Ludzie nie rozumieją, że w momencie utraty drugiej osoby, czy to w sensie dosłownym w sytuacji śmierci, czy metaforycznym przy rozpadzie związku, płacz pełni rolę oczyszczającą i terapeutyczną. Zresztą przy innych negatywnych zdarzeniach, typu zwolnienie z pracy, odrzucenie przez grupę rówieśniczą, czy poniżenie, jest tak samo.
Osoba odczuwająca ból, potrzebuje się wypłakać, żeby wyrzucić z siebie negatywne emocje.
Wraz z płaczem wypływa z nas zła energia, która zebrała się przez przykre zdarzenie i to zupełnie naturalne, że organizm i psychika chcą się jej pozbyć. Bo najgorsze co można zrobić, to blokować w sobie ten odruch i ją kumulować. Gdy, sami z siebie, czy na życzenie innego człowieka, powstrzymujemy się od łez, to wszystko czego chcielibyśmy się pozbyć zostaje w nas. I to nie bez śladu, a dając o sobie znać w dalszym życiu i w nowych relacjach.
O ile w przypadku kobiet te napuchnięte oczy i mokre chusteczki jeszcze się toleruje, tak w przypadku facetów jest to zachowanie w zasadzie niedopuszczalne, bo przecież mężczyzna powinien być twardy jak szpony z adamantium i nigdy nie okazywać słabości. A zamykanie się do wewnątrz ze swoimi problemami powoduje tylko zgorzknienie i zamienianie się w tykającą bombę, która prędzej czy później wybucha. Na przykład pod wpływem alkoholu.
Dlatego tak ważne jest, żeby nie odcinać się od negatywnego zdarzenia, a przyjąć wraz z tym co ze sobą niesie, po czym oczyścić poprzez płacz.
Hasło „nie płacz” ma jeszcze jeden aspekt i jest on związany z osobą, która je wypowiada. Uciec od widoku płaczącego człowieka chcą najczęściej osoby, które same mają problem z przyjmowaniem uczuć i okazywaniem emocji. Przez to, że same na co dzień są wewnętrznie opancerzone i chowają sferę emocjonalną pod tytanową zbroją, w chwili gdy ktoś okazuje im swoje poruszenie, nie wiedzą jak mają zareagować i boją się tego. Boją się, że to otworzy ich samych i wszystko co próbują ukryć i odciąć od świata, wyciągnie na wierzch.
Boją się, że oni też mogliby odczuwać stratę kogoś na kim im bardzo zależało.