Kilka dni temu od jednej z czytelniczek dostałem bardzo długi list natury damsko-męskiej. Tak długi, że można by z niego zrobić e-booka. Albo streścić w jednym zdaniu: ona mu się podoba i on jej też, ale nie są razem, bo żadne z nich nie ma odwagi powiedzieć drugiemu co czuje. Brzmi absurdalnie? To dołóżcie do tego fakt, że ten pat na szachownicy relacji nie trwa od miesiąca, tylko od kilku lat. Czy jak w każdej komedii romantycznej, ich drogi splotą się w jedną przez zupełny przypadek? Spotkają się przy tej samej kasie w Biedrze walcząc o Świeżaki dla młodszego rodzeństwa?
Nie spodziewam się, bo w rzeczywistości przypadek częściej oznacza wpadnięcie pod samochód niż wygranie w Lotto.
Gdy gówno robisz, to gówno z tego wychodzi
W podstawówce byłem śmiertelnie zakochany w koleżance z klasy – Magdzie. Magda była mega laską, miała obie nogi, wszystkie zęby stałe, dwa blond warkoczyki i getry z Myszką Minnie. A w szóstej klasie nawet szczątkowe piersi. Żadna inna w całej szkole nie mogła się z nią równać.
Wzdychałem do niej na matematykach, technikach i przyrodach, i gdy tylko było to możliwe, starałem się siadać w ławce przed nią albo za nią. Nigdy w tej samej, bo mógłbym nie wytrzymać z przejęcia i paść na zawał w wieku 11 lat, a miałem do przejścia jeszcze wiele gier na Pegazusa. Każdego dnia wracając do domu obiecywałem sobie, że następnego wszystko jej powiem. Zaczepię na długiej przerwie, kiedy akurat będzie stała sama, podbiegnę, kiedy będzie wychodziła ze szkoły, stanę przed nią, spojrzę głęboko w oczy i wyznam, że jest miłością mojego życia i te wszystkie anonimowe kartki walentynkowe to ode mnie.
Jednak nigdy się to nie stało. Bo ilekroć była nadarzająca się okazja, paraliżował mnie strach brzmiący: a co, jeśli ja nie jestem miłością jej życia?
CO, JEŚLI ONA MNIE WYŚMIEJE?
Żeby było zabawniej, poznałem odpowiedź na to pytanie, ale nie od niej. Tuż po rozdaniu świadectw ukończenia podstawówki spotkałem najlepszą przyjaciółkę Magdy – Gosię. Upojona do nieprzytomności oranżadą z syfonu, wyznała mi, że Magda odkąd doszła do nas w czwartej klasie, kochała się we mnie i w Grześku. I przez całe trzy lata czekała, aż któryś z nas coś zrobi. I się nie doczekała.
Gdybym nie był wtedy takim boidupą, pewnie dzisiaj mielibyśmy trójkę dzieci, buldoga francuskiego, duży dom i rozwód. Wystarczyło powiedzieć „hej, masz fajny tornister, będziesz ze mną chodzić, skarbie?”.
Co takiego strasznego może się stać?
Wyznawanie miłości z zaskoczenia, jakbyś zachodził kogoś w ciemnej uliczce od tyłu z nożem, mówiąc „karta do bankomatu i kod pin albo życie”, oczywiście nie jestem dobrym pomysłem, ale uświadomienie obiektu naszych zainteresowań, że nim jest, już tak. Bo co najgorszego może się stać, gdy powiesz drugiej osobie z którą jesteś w bliższych lub dalszych stosunkach, że Ci na niej zależy? Albo po prostu, że Ci się podoba?
Przyłoży Ci z otwartej w twarz? A niby czemu?
Wykastruje Cię spojrzeniem? Spojrzenia nie mają takiej mocy. Serio.
Napisze o tym status na Fejsie? Nagra godzinną serię szydzących snapów? Wypchnie w trendujące na Twitterze hashtag #bekazTwojeImięINazwisko? Jeśli oboje skończyliście już gimnazjum, to raczej nie zapowiada się, żebyś mógł zostać w ten sposób gwiazdą internetu.
Spadnie Ci niebo na głowę i świat się skończy? Przykro mi, że dowiadujesz się tego ode mnie, ale, na Teutatesa, nie, nie jesteś Asterixem.
Realnie najgorsze co się może stać, to że ona nie będzie zainteresowana Tobą w tym samym kontekście co Ty nią, bo miała Cię za dobrego kumpla, a nie kandydata na współlokatora do kawalerki z jednym łóżkiem, i zakończycie znajomość. Tylko tyle. Nikt nikogo nie zamorduje, nikomu nie zostaną wycięte narządy rozrodcze. W razie czarnego scenariusza po prostu przestaniecie się widywać.
Kto pierwszy powie, że mu zależy przegrywa
Relacje damsko-męskie to gra pozorów bez możliwości save’owania. Z pewnością byłoby łatwiej, gdyby wchodząc do klubu każda dziewczyna w pierwszym zdaniu informowała Cię, czy jest Tobą zainteresowana, czy nie, a jeśli tak, to czy chce mieć z Tobą wspólny kredyt na mieszkanie, czy tylko orgazm. Gdyby obie strony chodziły z Judaszami na czole, przez które w dowolnej chwili można zajrzeć i sprawdzić co się dzieje pod kopułą, z pewnością wszyscy zaoszczędzilibyśmy sobie sporo czasu i nerwów.
Tylko, że uwodzenie się straciłoby całą magię.
To, że nie wiesz, czy bawienie się włosami i oblizywanie ust, to tylko tik nerwowy, czy świadome wysyłanie sygnałów do bliższego kontaktu, nadaje urok całemu procesowi podrywu i poznawania się nawzajem. To właśnie ta niepewność nas nakręca, buduje napięcie i sprawia, że chcemy się odkryć, sprawdzić, czy jest tak, jak nam się wydaje.
Wiele osób, jednak traktuje to jako grę, w której wyłożenie kart na stół jest równoznaczne z przegraną. Tak jakby w kontaktach między kobietami i mężczyznami chodziło o wieczne zwodzenie się, głównym celem była apatia, a otwarte okazanie zainteresowania zasługiwało na potępienie. Absurd. Po to robi się podchody, żeby móc się cieszyć ze znalezienia się, a nie do czterdziestki chować się w lesie z twarzą obrośniętą mchem.
Relacje międzyludzkie, to nie boks, że zwycięstwo jednej strony jest uzależnione od porażki drugiej. Tu wygrywa się tylko w parach. Przegrywa najczęściej też.
Okazywanie uczuć jest ludzkie
Tym się różnimy od maszyn, że poza zdolnością podnoszenia ciężarów i wykonywania obliczeń, zostaliśmy obdarzeni umiejętnością przeżywania emocji i wyrażania uczuć. Warto korzystać z tych możliwości, bo w dobie dzikiego rozwoju technologii i sztucznej inteligencji, to jedyne co dzieli nas i roboty. Kto mówi o tym, co ma w środku, o tym jak jego kulka z białego puchu schowana pod klatką piersiową reaguje na świat zewnętrzny, jest człowiekiem. Kto jest bryłą lodu, chowającą całą swoją emocjonalność, potrzeby, pragnienia w metalowej puszce, może być po prostu ładnie wykonanym androidem. I sam o tym nie wie.
Okazywanie uczuć nie jest dowodem słabości. Jest dowodem wartości. Świadectwem bycia człowiekiem, kto tego nie robi, przestaje nim być.
A kto je wykorzystuje lub szydzi z nich widząc je u drugiej osoby, jest zwykłym chujem.