Close
Close

8 komentarzy świadczących o tym, że jesteś niezadowolony z życia

Skip to entry content

Znacie ten moment, kiedy jesteście na jakimś turbo wyjeździe, lecicie na endorfinowym haju i wrzucacie fotkę z egzotycznego miejsca  na Fejsa? Albo gdy jecie pizzę, którą nie pogardziłby sam Don Corleone i jest taka dobra, że aż musicie jej zrobić zdjęcie? Albo po prostu kupiliście buty, na które zbieraliście od zeszłej dekady i chcecie się pochwalić, że osiągnęliście cel? Pod takim foto, wśród komentarzy „łouł!”, „ekstra”, „super”, „podróżowałbym/jadłbym/ruchałbym”, zawsze znajdzie się ktoś komu to nie pasuje. Nie pasuje mu, że macie, bądź zrobiliście coś spoko i za punkt honoru obrał sobie ściągnięcie Was do parteru.

Z racji, że moja praca niejako polega na chwaleniu się, trafiam na takich ludzi całkiem nierzadko. Ludzi, którzy mają niesatysfakcjonujące życie i bardzo chcą, żebyście Wy też takie mieli. Charakteryzuje ich 8 rodzajów komentarzy, które zostawiają pod zdjęciami.

„Takiemu to dobrze” – niby normalny komentarz mówiący, że „masz nieźle”, przy czym negatywnego wydźwięku nadaje mu zaimek „takiemu”. No bo niby jakiemu? Najczęściej pisany przez kobiety pod zdjęciami ukazującymi szeroko pojęty wakacyjny błogostan. Znaczy mniej więcej tyle co „też bym chciała tak jak ty, ale nigdy nie starałam się na tyle, żeby to dostać”.

„Po co to komu?” – pojawia się w dyskusjach o gadżetach i nowościach technologicznych, sugerując, że przedmiot, wokół którego toczy się rozmowa, jest nieprzydatny i całkowicie zbędny, a osoby wypowiadające się na jego temat bezsensownie tracą czas. Hasło „po co to komu?”, to taka zasłona dymna do płaczliwego „nie stać mnie, więc będę manifestować, że to bezużyteczne, żeby poczuć sie lepiej”.

„Ale drożyzna!” – mniej więcej to samo co powyżej – „nie stać mnie, więc ty też nie powinieneś tego mieć”.

„Tak jakby nikt nie widział Wieży Eiffla” – zamiast „Wieży Eiffla” możesz wpisać dowolną zagraniczną atrakcję turystyczną. Moja mama symbol Paryża zobaczyła dopiero w zeszłym roku, ja 2 lata wcześniej i oboje byliśmy podjarani, że możemy popatrzeć na nią z tak bliska, a nawet jej dotknąć. Było to dla mnie na tyle emocjonujące, że postanowiłem uwiecznić ten moment na fotografii. Niestety, kogoś kto nigdy tam nie był i wie, że ze względu na niezaradność życiowo-finansową raczej nigdy nie będzie, musi to koleć w oczy. Takie London Eye, czy Koloseum musi być dla niego jak pieprz cayenne wysypany na powieki. Stąd taki komentarz.

„Dużo jeszcze takich zdjęć wrzucisz?” – czyli „tak strasznie, ale to strasznie zazdroszczę ci tej wycieczki, że nie umiem przemilczeć twojego szczęścia, bo zawiść zżera mnie od środka”.

„Wolę zarabiać mniej, ale uczciwie” – pojawia się najczęściej w przypadku niszowych zawodów, co do których istnieje społeczne przekonanie, że są łatwe i niewymagające dużych nakładów pracy. Zazwyczaj pada w dyskusji o zarobkach muzyków, aktorów, modelek, czy popularnych blogerek modowych. Autor komentarza jest przekonany, że ów zawód jest tak banalny, że tylko uciekając się do nieprawych praktyk można się w nim wybić i dojść do dużych pieniędzy – tłumaczy sobie w ten sposób, czemu on nigdy nie został nikim istotnym w komentowanej branży.

Chytry trik mający na celu jedynie poprawę własnego samopoczucia próbuje zamaskować deklaracją, jakoby pieniądze nie były dla niego najważniejsze, a na pierwszym miejscu stawiał takie wartości jak uczciwość. Co zabawne, to hasło nigdy nie pojawia się w dyskusji o hierarchii wartości, czy filozofii życiowej, ale w rozmowach o kasie.

„Wolę zarabiać mniej, ale nie robić z siebie debila” – podobna sytuacja jak powyżej, przy czym tu już kompasem nadającym właściwy kierunek życiu nie jest wyniosła prawość, a „nie robienie z siebie debila”. Zawsze mnie cieszy, gdy ktoś nie doznaje niepełnosprawności intelektualnej w stopniu lekkim, w trakcie wykonywania czynności zawodowych, ale jak bardzo żal musi mu ściskać dupę, że ma niepohamowaną potrzebę oznajmiania tego publicznie? To bardzo ładny eufemizm do „zarabiam mniej niż dzieci w chińskich fabrykach, więc żeby poprawić sobie nastrój każdego, kto dostaje choć złotówkę więcej nazwę pajacem”.

„Nie chwal się” – bo jak wiadomo, skromność to cnota. Najdobitniejszy dowód, że Twoje szczęście przyprawia kogoś o silny dyskomfort. Bo nie jest problemem, że Ty coś masz, bądź gdzieś jesteś, problemem jest, że komentator tego nie ma i nie może tego braku znieść, a jest tak leniwy, że sam po to nie sięgnie.

Gdy widzę jeden z powyższych komentarzy pod moim zdjęciem, momentalnie przypomina mi się do czego służy opcja „usuń” i „zablokuj”. Przyjmuję do wiadomości, że ktoś wymyślił sobie bycie męczennikiem i podróżowanie przez życie w koronie cierniowej,  ale mnie niech jej nie zakłada.

(niżej jest kolejny tekst)

Błędy językowe, które byłyby poprawne w słowniku Pawłowicz

Skip to entry content

Znacie to uczucie kiedy zastanawiacie się, czy przypadkiem nie jesteście w filmie, a Wasze życie nie rozgrywa się na planie tragikomedii? Zaczynając swoją przygodę z pracą, gdy chodziłem do fizycznej, monotonnej, niemiłosiernie powtarzalnej tyrki, kilkukrotnie zdarzyło mi się zastanowić, czy w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności nie występuję w kolejnej części „Dnia świstaka”, tylko nikt mi o tym nie powiedział. Dużo później, będąc już dość mocno doświadczony przez życie i absurdy organizacyjno-biurokratyczno-prawne systemu, w którym żyjemy, zdarzyło mi się zastanowić, czy nie gram w „Dniu Świra”. W zeszłym tygodniu natomiast, bardzo poważnie rozważałem, czy aby na pewno nie uczestniczę w kolejnej produkcji Monty’ego Pythona.

Wszystko za sprawą posłanki Krystyny Pawłowicz. Która jednocześnie jest profesorem. Wyjątkowo nie chodzi o jej poglądy na temat in vitro, seksu, czy aborcji, ale o to jak posługuje się słowem pisanym. Otóż Krysia w jednej ze swoich wypowiedzi na Facebooku popełniła wyjątkowo brzydki błąd – napisała „wziąść” zamiast „wziąć”. Sprawa pewnie przeszłaby bez echa, bo każdemu zdarzają się błędy, nawet profesorom, ale Kryśka dołożyła napalmu do pieca, bo zamiast przyznać się do pomyłki, zaczęła iść w zaparte. Wmawiając wszystkim, że czarne jest białe, a białe jest czarne i że oczywiście nie była to językowa gafa, a jedyna poprawna forma.

Nie wierzę swoim oczom :oPani Krystyna Pawłowicz w odpowiedzi na zarzut, że „wziąść” jest niepoprawną formą. #tosięniedziejenaprawdę

Posted by Pani Korektor on 27 sierpnia 2015

Podążając za tym genialnym wyjaśnieniem, zebrałem inne równie częste błędy, które w słowniku Pawłowicz byłyby poprawne.

Włanczać – osoby będące za pan brat z nowymi technologiami, wiedzą, że każde urządzenie elektroniczne ma „włancznik” i „wyłancznik”, stąd czasownikiem opisującym uruchomienie sprzętu jest słowo „włanczać”. Tylko zacofanym emerytom oglądającym „Taniec z gwiazdami” przez radio na korbkę wydaje się, że tam jest jakieś „ą”.

Poszłem – „nieważne, czy szłem, czy szedłem, ważne, że ona doszła” – jak mawia najbardziej znany polski elektryk. I trudno kwestionować taką konkluzję.

Pierw – dodawanie do rdzennie polskiego przysłówka „pierw” przedrostka „naj”, jest szkodliwą amerykanizacją naszego języka. Nasza kultura jest na tyle wartościowa, że nie musimy za wszelką cenę zaszczepiać w niej chwalipięctwa i rozbuchanego ego mieszkańców USA. To, że oni uważają się za speców w każdej dziedzinie i choćby gotowali jajko na twardo powiedzą, że są w tym najlepsi, nie znaczy, że my też musimy wszędzie pakować „naj”.

Spaźniać – jak masz nie być na czas, to przynajmniej z klasą. „Spóźnia się” plebs, „spaźnia się” arystokracja. Odkąd Polska przyjęła chrzest w 1410, sformułowanie to było zarezerwowane tylko dla najważniejszych głów rządzących państwem. Dziś niektórzy pseudo-poloniści próbują sugerować, że to błąd, ale co oni mogą wiedzieć, skoro ich przodkowie w tamtych czasach pili wodę z jednej kałuży z końmi?

Okąpać – ci, którzy mówią, że „idą się wykąpać”, może i się myją, ale na pewno nie tak dokładnie jak Ci, którzy zażywają „okąpieli”. Człowiek okąpany jest czystszy niż łzy ministrant przyjmującego pierwszy raz kopertę po kolędzie. Warto na to zwrócić uwagę już w trakcie pierwszej randki i zastanowić się, czy chciałbyś się obudzić obok dziewczyny, która tylko się kąpie. Fujka, co?

Półtorej roku – mamy równość płci i traktowanie „roku” tylko i wyłącznie w kategoriach rzeczownika rodzaju męskiego, to za przeproszeniem, tfu, seksizm!

Brzmi jak scenariusz do nowego skeczu Monty’ego Pythona?

Czy wiesz co to znaczy być TERAZ i TUTAJ?

Skip to entry content

Bycie TERAZ i TUTAJ to odczuwanie bieżącej chwili i uczestniczenie w niej. To bycie umysłem i ciałem współautorem wydarzenia, które właśnie się dokonuje. To pełne zaangażowanie zmysłów w odczuwanie aktualnego momentu i wszystkich emocji, które ze sobą niesie.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to nerwowe przełykanie śliny, gdy jesteś na osiemnastce w lepiącym się od buzujących hormonów klubie, patrzenie źrenicami wielkości śliwek na dziewczynę, z którą trzymacie się za ręce i kołyszecie biodrami na parkiecie i rzucanie monetą w myślach, aby sprawdzić, czy to właściwy moment, żeby ją pocałować.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to forsowanie barierek oddzielających wykonawcę od publiczności na koncercie Twojego idola z czasów licealnych, wykrzykiwanie razem z nim zwrotek tak głośno, by zagłuszyć nagłośnienie i obudzić wszystkich w obrębie dzielnicy, i poczucie bycia jednością z całą salą, z każdym jednym człowiekiem, który zdziera gardło tak jak Ty.

Bycie TERAZ i TUTAJ, to czucie w przełyku bicia wyrywającego się z klatki piersiowej serca, które masz wrażenie, że już doszło do granicy swoich możliwości i zaraz stanie, bo właśnie stoisz na krawędzi mostu wzniesionego 200 metrów nad ziemią i masz z niego skoczyć, co prawda z liną, ale w tej chwili nie sprawia Ci to większej różnicy.

Piszę o tym, bo odkąd media społecznościowe zadomowiły się na telefonach i pojawił się Snapchat, mam wrażenie, że wiele osób zapomniało, co to znaczy być TERAZ i TUTAJ.

Coraz częściej obserwuję ludzi, którzy odcinają się mentalnie od bieżących wydarzeń, rejestrując je na telefonie. I nie należy mylić tego z utrwalaniem chwili. Łapanie momentu, w postaci zrobienia zdjęcia, z perspektywy mojego rocznika – 1988 – było obecne zawsze. Tyle, że ten moment łapało się dla siebie. Wyciągało się aparat, prosiło kogoś o cyknięcie zdjęcia, pstry-pstryk, chowało się aparat do kieszeni i dalej uczestniczyło w wydarzeniu, mając pamiątkę DLA SIEBIE do celebrowania jej PÓŹNIEJ. W dniu, w którym to piszę, sytuacja została wywrócona do góry nogami.

Obecnie rejestrujemy chwile DLA INNYCH aby konsumować zarejestrowany materiał NATYCHMIAST.

Przez co nie uczestniczymy w wydarzeniach. Obserwujemy je.

Dopóki nie zająłem się blogowaniem, robienie zdjęć śniadań, wrzucanie zrzutów z Endomondo, czy opisywanie w statusie sytuacji na imprezach masowych, było dla mnie, delikatnie mówiąc, dziwne. Nie rozumiałem, czemu ktoś będąc w trakcie jakiegoś zdarzenia niosącego ładunek emocjonalny, zamiast je przeżywać, odcina się od niego, grzebiąc w telefonie i wchodząc do sieci. Gdy wszedłem w branżę zrozumiałem, że „relacje na żywo” to narzędzie do budowania wizerunku, rozwoju marki osobistej i animowania społeczności.

Mimo to, wciąż, gdy dzieje się coś naprawdę dla mnie istotnego, gdy dzieje się coś co chcę przeżyć, jestem poza siecią. A nawet jeśli coś utrwalam, z resztą świata dzielę się tym później.

Dzielenie się wydarzeniami, emocjami, przemyśleniami, to element mojej pracy, który dostarcza mi wymierne korzyści i mimo, że to moje hobby, jestem w to wkręcony i daje mi to radochę, potrafię i przede wszystkich chcę oddzielać to od realnego życia i uczestniczenia w rzeczywistości. Dlatego przeraziło mnie, gdy w trakcie wakacji w Słonecznym Brzegu widziałem w każdym, ale to dosłownie w każdym klubie ludzi przyspawanych do Snapchata.

Te imprezy naprawdę były spoko. Dj puszczali same najlepsze playlisty ze Spotify, barmani lali od serca i czasem nawet łapali butelkę po podrzuceniu, laski tańczyły na barze, kolesie też, a stopień zakrycia ciała przez obie płcie był odwrotnie proporcjonalny do temperatury i stężenia alkoholu we krwi. No typowe wakacyjno-kurortowo-plażowe imprezy. I na każdej znajdywała się przynajmniej jedna osoba, która nie chłonęła atmosfery, nie wkręcała w pantomimę ciał i energię, która panowała w lokalu, tylko biegała z telefonem i kręciła snapy. Żeby pokazać innym, że ona tu i teraz świetnie się bawi i jest taaaki melanż.

Tyle, że ona nie była TERAZ i TUTAJ. Ona odcinała się od wydarzeń, traciła kontakt z otoczeniem i była poza tym momentem. Była obserwatorem nie uczestnikiem. Była ZA CHWILĘ i OBOK, bo siedziała na Snapchacie i relacjonowała wydarzenie, które ją omijało.