Close
Close

9 kłamstw o świecie, w które wierzą ludzie

Skip to entry content

W podstawówce miałem napisać wypracowanie na temat „przysłowia mądrością narodów”. To było jakoś pod koniec roku szkolnego i średnio mi się chciało, bo słońce, koledzy i te sprawy, poza tym miałem jeszcze jedno niewykorzystane nieprzygotowanie. Kto by nie skorzystał? Jak znacie taką osobę, to usuńcie ze znajomych, bo takim ludziom, nie można ufać. Ja skorzystałem i olałem temat. Ale dziś do niego wracam. Udowadniając, że teza w nim zawarta nie zawsze jest prawdziwa.

Pani magister, proszę dopisać jedną szóstkę w dzienniku pod numerem 14to b!

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – na początek klasyk najklasyczniejszy z klasycznych. Powiedzenie to odnosi się najczęściej do związków i kwestii wracania do byłych partnerów, choć pojawia się również w kontekście ponownego próbowania innych rzeczy, które za pierwszym razem skończyły się niepowodzeniem. Prowadzenie własnego biznesu, gra w polo, sport ekstremalny, seks analny. Gdyby wszyscy ludzie na Ziemi brali je sobie do serca, dalej siedzielibyśmy w jaskiniach i robili selfie mażąc zwierzęcą krwią po ścianach, bo nikt nie wymyśliłby aparatów. Raz by mu się nie udało i więcej by już nie próbował.

„Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” jest źle zrozumianą, ztabloidyzowaną przeróbką „nie wchodzi się dwa razy do TAKIEJ SAMEJ rzeki”, pochodzącą od filozoficznego „panta rhei”. I Heraklitowi, który sformułował tę myśl, nie chodziło o to, żeby wszyscy odpulający swoich eks mogli to robić zgrabną frazą. Nie. Chodziło mu to, że wszystko płynie i jeśli do danej rzeki wejdziesz ponownie za tydzień, za godzinę, a nawet za 15 sekund, to ona już nie będzie dokładnie taką samą rzeką jak za pierwszym razem. Bo ktoś kilometr wcześniej mógł dorzucić do niej kamień. Albo swój mocz.

Pieniądze szczęścia nie dają – szczęście daje ich zdobywanie, bo świadczy o skuteczności zawodowej i potwierdza poziom naszych umiejętności. Uszczęśliwia również to, co możesz za nie kupić. Na przykład pies, kot albo królik, potrafi dać cała wannę szczęścia. Wanna z hydro-masażem też potrafi poprawić samopoczucie. Zwłaszcza jeśli wchodzisz do niej z kimś. Z kim nie musisz żyć w szałasie z kartonu. I poznałeś go dzięki temu, że poszedłeś do miejsca, gdzie wydaje się pieniądze. Albo przez aplikację działającą na sprzęcie, który też nie spada z nieba.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy – to prawda, tylko w sytuacji, gdy zupełnie nie masz kontroli nad swoim życiem, a wzloty materialne i emocjonalne są wyłącznie dziełem przypadku. Jeśli jesteś świadom decyzji, które podejmujesz, a Twoja ścieżka to sumienna realizacja wyznaczonych celów, a nie dryfowanie w łupinie po orzechu na środku oceanu, dobre rzeczy się nie kończą. Trwają.

Wyśpisz się po śmierci – dewiza pracoholików. Tak jak w życiu ważna jest praca, tak samo ważny jest odpoczynek. To pierwsze nie istnieje bez tego drugiego. Nikt z nas nie jest robotem i zarówno ciało, jak i umysł potrzebują przerwy i snu. Gdyby tak nie było, ludzie nie umieraliby po ciągach amfetaminowych.

Jak podaje mfiles.pl:

W Japonii rok rocznie ok. 10 tys. osób umiera na karoshi (śmierć z przepracowania), pracując po 12 godzin dziennie. Jednak dane te mogą być kilkakrotnie zaniżone. Niestety śmierć z przepracowania jest w tym kraju uznawana za chlubę, a rodzina zmarłej osoby jest wynagradzana wysokim ubezpieczeniem.

Jakość broni się sama – złota myśl pojawiająca się zazwyczaj przy kampanii promocyjnej jakiegoś produktu, bądź wytworu kultury, który szybko zdobywa popularność. Jasne, prawdziwa sztuka nie potrzebuje reklamy, powiedz to wszystkim malarzom i pisarzom, którzy żyli w nędzy i zostali docenieni dopiero po śmierci. Pijąc deszczówkę w zaświatach z pewnością się z Tobą zgodzą.

Gdyby jakość broniła się sama w Walentynki w kinach mielibyśmy francuskie komedie i filmy niezależne, a nie „Listy do M. 17” z Karolakiem. A w radiu leciałaby Justyna Święs, a nie generyczne laski śpiewające o byciu suką i piasku w oczach. I gdyby dobrych produktów nie trzeba było reklamować, to działy marketingu, od Apple po Nike, zniknęłyby z powierzchni Ziemi, bo po co przepalać kasę na promocję, skoro ludzie sami dowiedzą się o nowych butach i ich zajebistości?

Od przybytku głowa nie boli – oj boli, i to nie jednokrotnie. Spytaj ludzi, którzy niespodziewanie weszli na wyższy próg podatkowy. Albo, którym porwano dziecko dla okupu.

Żeby osiągnąć cel, trzeba ciężko pracować – motto życiowe właścicieli małych rodzinnych firm, którzy harują dzień i noc, żeby utrzymać je na powierzchni. Oczywiście, niezależnie, czy sprzedajemy krasnale ogrodowe, gramy na harfie, czy chcemy schudnąć 15 kilo, efekty nie przyjdą same i potrzeba pracy, aby osiągnąć rezultaty, ale jest jedno duże ALE. Nie chodzi o to by „ciężko” pracować, tylko „mądrze”. Co z tego, że będziesz wylewał z siebie siódme poty, jeśli to, co robisz będzie bez sensu?

Mając firmę transportową nie chodzi o to, żeby samemu jeździć TIRem, a pogrzebową, żeby samemu grzebać ludzi.  Na tym opiera się choćby sukces AirBnb – po co męczyć się z budową sieci hoteli na całym świecie, skoro można pomyśleć i zarabiać tyle samo albo i więcej, nie mając ani jednej nieruchomości na własność?

Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni – jedno z moich ulubionych powiedzeń, wypowiadane najczęściej w towarzystwie takich frazesów jak „wszystko będzie dobrze” albo „po nocy przychodzi dzień”. Niezawodny pocieszyciel do każdej tragedii. Czy żona Rafała Piaseckiego – posła PiS – jest wzmocniona duchowo, bo mąż przez lata znęcał się nad nią psychicznie? Jakoś nie jestem do końca przekonany. Czy Żołnierz Fortuny trący w Iraku nogę i słuch przez ładunek wybuchający metr od niego, czuje się silniejszy przez to zdarzenie? Nie wydaje mi się. Czy tą samą mądrość z pełnym przekonaniem powiedziałbyś dziewczynie zgwałconej na plaży w Rimini?

Co Cię nie zabije, to Cię sponiewiera, upodli i pokaleczy duszę. A dusza to nie włosy, od regularnego podcinania nie robi się mocniejsza, tylko dziurawa.

O seksie się nie gada, seks się uprawia – jednozdaniowy przepis na nieudany związek. Jeśli ona uwielbia seks oralny, a Ty najniżej, gdzie mógłbyś ją pocałować, to w pępek, to jeśli o tym nie pogadacie, złotych godów raczej z tego nie będzie. Napięcie będzie narastać, będziesz pytać „Coś się stało? Jesteś zła? Co się dzieje, zrobiłem coś nie tak, że od 7 tygodni nie odzywasz się do mnie?”, a ona będzie odpowiadać „Nie. – cisza – Nic się nie stało. – cisza kłująca w uszy – Wszystko. Jest. W porządku. – cisza kłująca w uszy, która chce Ci poprzebijać bębenki”, aż którego dnia wyjdziesz ze śmieciami i nie wrócisz.

Jeśli rozmawiacie o tym, gdzie pójdziecie na obiad albo na jaki kolor pomalujecie ścianę, to tym bardziej powinniście mówić sobie co lubicie w łóżku, a czego nie i czy jest dobrze, czy już zbliżacie się do granicy poza, którą wolisz to robić sam. O seksie, jak o każdym elemencie związku, się gada. Właśnie po to, by móc go uprawiać.

(niżej jest kolejny tekst)

Jestem dorosły, a miałem być nieśmiertelny

Skip to entry content

Sylwester 2005: nie jestem dorosły

Jest północ, stoimy na ulicy, śnieg pada nam na twarze, ale nie czujemy jego chłodu. Jesteśmy pijani, młodzi i, od całej minuty, rocznikowo już pełnoletni. Drzemy się w niebo, drzemy się do siebie, drzemy się do wszystkiego. Jest zajebiście. Pijemy szampana i oblewamy nim ziemię, jakbyśmy oblewali cały świat. Bo cały świat jest nasz.

W naszych głowach rzeczywistość nie ma granic. Nie ma rzeczy, których nie możemy zrobić, nie ma miejsc, do których nie moglibyśmy pójść, nie ma pomysłów, których nie moglibyśmy zrealizować. Przyszłość to pusty zeszyt w linie, a my mamy od chuja długopisów.

– Jak będę miał syna,wiecie, kiedyś – zaczyna mówić M. z grubą warstwą mgły na oczach – to jak go lekarz już wyciągnie i klepnie w tyłek, to nabiję szkło z czyściocha i chuchnę mu w twarz.

– Żeby się zbakał? –upewniam się, czy przypadkiem nie połączyłem trzech różnych myśli, swojej, M. i kogoś z 50 osób, które nas otaczają, w jedną.

– Nooo! I to będzie pierwsze dziecko na świecie, które po porodzie będzie się śmiać, a nie płakać! – potwierdza M.

– Łooo, grubo! – klepie go po plecach R., wyciąga mu z ręki zieloną butelkę, bierze łyka i zaczyna tańczyć zataczając łuki rękami, z balkonu nad nami ktoś puścił „Stopione słońce” Natural Mystic – Jak kiedyś umrę, to to poleci na moim pogrzebie! –przekrzykuje petardy, race i strzelające korki.

Kiedyś. Kiedyś mój przyjaciel ma odurzać swoje nowonarodzone dziecko marihuaną, kiedyś mój przyjaciel ma zostać zakopany pod ziemią przy akompaniamencie polskiego reggae. „Kiedyś” ma nigdy nie nadejść, bo cały czas jest „teraz”, bo „kiedyś” jest osadzone w dorosłości. A my nie jesteśmy dorośli. I nie zamierzamy być.

Wakacje 2006: nie jestem nieśmiertelny

 

Pracuję w największej fabryce w mieście, a może nawet i w całym regionie, i maluję lakierem deski, żeby zarobić na wyjazd do Zakopanego. Z kumplami. Na tygodniową najebkę. Żar leje się z nieba, pot ze mnie. Odór z miksu ludzkich wydzielin i parującego kleju na hali produkcyjnej kłuje w nozdrza jeszcze mocniej niż na co dzień. Cieszę się, że  mogę pracować na zewnątrz.

W myślach liczę minuty, które zostały do końca dniówki i pieniądze, które, po odliczeniu biletów na pociąg, zostaną na imprezowanie. Wybija 16:00, podmywam pachy, chowam robocze ciuchy do plecaka i idę na autobus do domu.

Leżę na kanapie i gapię się w telewizor, czuję się jakoś dziwnie, słabo mi, próbuję wstać, zataczam się. Jakbym był pijany. Tylko, że nic nie piłem. Mama dotyka mojego czoła i każe mi zmierzyć temperaturę, termometr pokazuje jakieś 40 stopni. Jedziemy do szpitala.

W izbie przyjęć dowiaduję się, że dostałem udaru słonecznego, bo spędziłem 8 godzin na otwartym słońcu bez czapki, i że zatrułem się oparami z farby. Bo je wdychałem.

– To znaczy, że muszę zostać w szpitalu? – dopytuję, bo nie wierzę. Mam 18 lat, to nie jest wiek, w którym idziesz do szpitala, gdy coś Cię boli. W tym wieku jesteś z tytanu, niezniszczalny, jak złamiesz nogę, to pijesz browara, idziesz spać i na drugi dzień jest zrośnięta. W ostateczności łykasz APAP, ale nie idziesz, kurwa, do szpitala.

– Musi, to na Rusi, w Polsce jak kto chce – odpowiada gość w już dawno nie białym, przepoconym kitlu, nie odrywając wzroku, ani długopisu od kartki z moim imieniem i nazwiskiem – ale jak już jesteś, to szkoda, żeby za godzinę karetka specjalnie po ciebie jechała – dodaje podając popisany świstek.

Kolejne dwa tygodnie spędzam w pożółkłej sali bez zasłon z mężczyznami po wylewach i zawałach. Są starzy, bo dużo starsi ode mnie, ich ciała są rozlanymi galaretami, twarze napęczniałymi kiełbasami, penisy wysuszonymi ogórkami. Te ostatnie widzę, gdy są przewijani, bo ich stan nie pozwala im na sikanie w toalecie. Sranie zresztą też nie. W nocy nie mogę spać, słucham ich sapania, kaszlu, walki z demonami.

Ostatniej nocy, pół doby przed moim wypisem, ten na łóżku naprzeciwko mnie umiera. Jakieś trzy metry ode mnie. Ten sam lekarz, którego pytałem, czy muszę tu być, przychodzi stwierdzić zgon. Wywożą go. Przestaję być nieśmiertelny.

Początek lipca 2017: to już?

Mam na sobie garnitur. Czarną marynarkę, która dopina się na mnie na styk, a jeszcze jakiś czas temu była luźna, i czarne spodnie, które nie są od kompletu, bo do tych, które były od kompletu, to mogę się teraz tylko pomodlić o lepszą przemianę materii, ale na pewno nie zmieścić. Mam na sobie ten garnitur, koszulę i buty z Ryłko i cieszę się, że to tylko na chwilę, że to nie na co dzień.

– Obrączki – mówi kobieta z orłem zawieszonym na szyi. Wstaję, wyciągam kwadratowe pudełko z kieszeni i podaję.

Z P. znamy się od podstawówki, dokładnie od czwartej klasy. Od czasów kiedy procesory w komputerach taktowane były w megahercach, a telefony komórkowe służyły do dzwonienia, smsowania i gry w węża. Od bardzo dawna. Jeszcze wczoraj jadłem u jego babci podgrzewaną w mikrofali pizzę Riggę z szynką. Jeszcze kilka dni temu moja babcia pytała go, czy nie chce zalewajki. Jeszcze pamiętam jak po wuefie zrzucaliśmy się po 35 groszy na oranżadę w budce za szkołą, jak strącaliśmy śnieżkami sople z dachów.

– Jakie nazwisko będą nosić państwa dzieci? –urzędniczka pyta patrząc na P., a potem na [dziwnie mi z tym, to słowo jest strasznie obce w odniesieniu do ludzi, z którymi siedziałem w ławce i odrabiałem lekcje, nie pasuje do nich] jego żonę.

– Łączone – odpowiadają razem. Kobieta z trwałą kończy ceremonię. Ogłasza ich mężem i żoną.

To już?

Koniec lipca 2017: to już

Kończę ostatnie poprawki, chucham na tę powieść jakby była noworodkiem i mam tyle rzeczy do ogarnięcia przed wydaniem, że ze stresu nie mogę spać, ale i tak nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie tu dziś nie być. Dziś powinni być wszyscy. Jest sporo osób, nie wiem dokładnie ile, ale naprawdę sporo, ledwo mieszczą się przed kaplicą. Większości nie widziałem od matury. 10 lat. Wszyscy na czarno. Niektórych poznaję dopiero, gdy się przyjrzę, niektórzy są jak wycięci ze szkolnej fotografii, może z dwie zmarszczki im przybyły.

Patrzę się w sznurowadła tych samych butów z Rykło, w których trzy tygodnie temu wznosiłem toast za parę młodą, i zastanawiam jak to się stało. To nie tak miało być, nie powinniśmy się spotykać, nie w takich okolicznościach. Nie mamy jeszcze nawet 30 lat. Wciąż, na zewnątrz nie, ale w środku, głęboko, jesteśmy tymi dzieciakami, które tańczyły na ulicy z ruskim szampanem w dłoni. Dzieciakami traktującymi życie jak grę, którą można zasave’ować i zacząć od checkpointa, gdy coś pójdzie nie tak. To jest przecież za wcześnie. Za wcześnie o dekady, o całą jebaną wieczność, to w ogóle nie powinno mieć miejsca, przecież cały czas jest „teraz”, a nie „kiedyś”.

Gość prowadzący ceremonię mówi coś co ma uśmierzyć bólu, być szwami, taśmą klejącą, która owinie poszatkowane mięso i nie pozwoli mu się rozlecieć, pomoże się zrosnąć. Nie działa. Nie wiem jak u innych, bo ich nie widzę, deszcz na powiekach rozmywa mi otoczenie, kapie na dłonie, na czarne spodnie do garnituru nie od kompletu, na buty. Gadanie nie działa. Mieliśmy w tym zeszycie w linie narysować graffiti, projekt wrzutu na 10 pięter, mural jakiś, a R. odrysował w nim swoje kontury.

Zostaje nas już tylko kilku, stoimy w ciszy w jednej linii, patrzymy jak czterech spoconych chłopa bez koszulek podnosi płytę nagrobną i wstawia do środka urnę. G. wyciąga telefon i puszcza Natural Mistic. „Stopione słońce”.

Kurwa, to już.

Co to znaczy, że hotel jest „częściowo odnowiony” albo w „kameralnym otoczeniu”?

Skip to entry content

Cały rok goniłeś dedlajny, czelendżowałeś taski, brałeś ołwertajmy i od stycznia nie było Cię na sikliwie, żeby odłożyć hajs na wymarzone wakacje? I to we wrześniu, kiedy ceny są niższe, ale temperatury wciąż wysokie? Dlatego teraz,  po 10 godzinach gapienia się w monitor w robo, kolejne 4 wciąż nie odrywasz oczu od świecącego pudełka, bo szukasz oferty życia? Bo nie masz siły na nic innego, niż położenie się plackiem na leżaku pod słomkowym parasolem i odholowanie do pokoju, gdy zapadnie zmrok, w ramach ultra all inclusive plus? Ale czytając opisy wycieczek na stronach biur podróży, masz wrażenie, że jesteś w polskim sejmie? Bo ktoś próbuje Ci wmówić, że odebranie kobietom podstawowych praw, to działanie dla ich dobra? Tyle, że w odniesieniu do plaży, basenu i przekąsek?

To piąteczka, bo mam tak samo!

Specjalnie dla Ciebie i tego, który zerka Ci przez ramię, przygotowałem fachowe opracowanie, tłumaczące język biur podróży, na polski. Dzięki niemu dowiesz się, co to znaczy, że hotel jest „częściowo odnowiony” albo, że znajduje się w „kameralnym otoczeniu”.

Jedziemy!

Doskonały dla rodzin, liczne animacje

Zanim zdążysz wejść do hotelu, jedno dziecko przewróci się o Twoją torbę, zanim zdążysz dotknąć stopami piasku, drugie rzuci Cię czymś w głowę. Rano będzie Cię budzić naturalna perkusja w postaci trzaskania drzwiami i waleniami stopami o podłogę, nocą usypiać aria operowa składająca się głównie z takich fraz jak „łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee”, tudzież „maaaaaaamooooooo”. W trakcie posiłków zaczniesz się zastanawiać, czy zostanie pustelnikiem, to nie jest przypadkiem dobry pomysł.

Po tygodniowych wakacjach w hotelu z miniaquaparkiem staniesz gorliwym fanem Juliusa Fromma. Wynalazcy prezerwatyw.

Plaża piaszczysto-żwirkowa, zalecane obuwie ochronne

 

Chciałeś wrócić do wspomnień z dzieciństwa i wybiec z wody z pełnym wzwodem jak David Hasselhoff w czołówce „Słonecznego Patrolu”? To lepiej zacznij oglądać Bearego Gryllsa, bo bez traperów albo wbijesz sobie kamień w stopę, albo w ogóle złamiesz nogę.

Plus jest taki, że dzieciaki biegające po plaży nie sypią piachem w oczy. Tylko żwirem.

Plaża oddzielona niewielką prywatną ulicą

To jeden z tych opisów, który uczy Cię nowy słów. Konkretnie przysłówka „relatywnie” i „względnie”. Z Czerwonych Maków jest relatywnie niedaleko do Bonarki, a z Katowic do Krakowa jest względnie blisko. Zwłaszcza jak masz samochód. Hotel i plażę może dzielić niewielka ulica z perspektywy Saturna, ale w percepcji żuka gnojarza jest już całkiem spora. 15 minut po asfalcie przeciskając się między samochodami i skuterami to może być niewiele dla lokalsa, ale dla człowieka, który przyjechał na wakacje, odpocząć, to już absurd.

Pytanie ile metrów to jest „niewiele” dla człowieka, który pisał ofertę?

 

Hotel częściowo odnowiony w 2013

Szwagier właściciela maznął ściany w kilku pokojach resztką białej emulsji, a jego syn posklejał taśmą 3 połamane leżaki. A, no i wymieniono wycieraczko-dywan przed wejściem.

 

Romantyczny wypoczynek, kameralne otoczenie

Ewentualnie w opisie oferty może się jeszcze pojawić „malownicza okolica” lub „spokojna część wyspy”. Masz wtedy pewność, że wylądujesz na wydupiu, gdzie mewy zaczynają zawracać. 10 kilometrów do najbliższego spożywczaka, 50 do mocniej ubitej drogi, 100 do namiotu z fotelami ogrodowymi udającego restaurację. Jesteś jak ten koleś w „Ex Machinie”, rzucili Cię na koniec świata i musisz jakoś przetrwać tydzień do powrotu helikoptera.

Jeśli tego potrzebujesz, to super, gorzej jeśli romantyczne wakacje rozumiesz trochę inaczej, niż jako betonowy budynek pośrodku niczego.

Blisko rozrywkowego centrum, wakacyjna atmosfera

Zupełne przeciwieństwo poprzedniego punktu. Tym razem zostałeś wrzucony w sam środek Mordoru dla niepoznaki wyglądającego jak wesołe miasteczko. Po lewej otwarte 24 na dobę tancbudy, młócące w kółko bieżący hit (znasz już na pamięć „Despacito”? nie? spokojnie, zdążysz nadrobić), po prawej też. Z egzotycznych widoków zobaczysz widok ochlejmord nietrafiających sztućcami do ust w trakcie posiłków i widok żywego raka skóry, jeśli gdzieś w opisie wycieczki pojawia się sformułowanie „program animacyjny dla dorosłych”.

W skrócie: „Kac Vegas w Bułgarii: misja Słoneczny Brzeg”.

Ośmiopiętrowy budynek główny i kilkanaście budynków bocznych

Chciałeś wrócić do klimatu kolonii w Darłowie? Walki o jedzenie i wolny stolik na stołówce? Nie? To tak i tak będziesz miał okazję.

W sali zaprojektowanej na 300 osób, w godzinach wydawania posiłków pojawi się ich 3 razy tyle. Więc stojąc w niekończącej się kolejce po zapiekankę ziemniaczaną ze wszystkim, obejrzysz „Igrzyska śmierci” w technologii 5D. Mieszkając w budynku głównym przejdziesz kompleksowy trening cierpliwości czekając na windę za każdym razem, gdy będziesz chciał się z niego wydostać. Natomiast stacjonując w budynkach bocznych, dowiesz się co to znaczy „mieć stopy jak Cejrowski”. Pokonując przed i po każdym śniadaniu, obiedzie i kolacji tygodniowy dystans Roberta Korzeniowskiego.

Wakacje w hotelu molochu = wakacje z rozwojem duchowo-kulturowym.

Kuchnia europejska

Parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki,jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki,jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki,jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki,jajka sadzone, frytki, parówki,jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki, parówki, jajka sadzone, frytki. W niedzielę zimna pizza.