wpis jest wynikiem współpracy z Grupą Żywiec, w ramach akcji Trzymaj Pion, promującej odpowiedzialne spożywanie alkoholu
Z odmawianiem alkoholu jest jak z mówieniem w obcym języku. Żeby to umieć, trzeba się tego nauczyć.
Moje pokolenie wychowało się w kulturze, w której, gdy ktoś Cię częstuje jedzeniem lub piciem, to w dobrym tonie jest podziękować i to spożyć. Przez co wielokrotnie jedliśmy rzeczy, na które za bardzo nie mieliśmy ochoty, w ilościach, które przekraczały naturalne zapotrzebowanie naszego organizmu. Bo przecież jak się idzie w gości, to nie jesteś ważny Ty, Twoje potrzeby i Twoje samopoczucie, tylko gospodarze. I to, czy ich przypadkiem nie urazisz, odmawiając czegoś, co Ci proponują.
W efekcie, od najmłodszych lat, byliśmy uczeni, że asertywność, to zła cecha.
Od spirytusu w baniakach do czasowej abstynencji
Wiele osób opowiada o tym, ile jest w stanie wypić, jakby to był faktycznie powód do dumy. Dla mnie to osiągnięcie na poziomie polizania sobie łokcia – super, że to potrafisz, ale w sumie, to co z tego?
W drugiej klasie liceum, kiedy większość znajomych kończyła 18 lat, wpadliśmy w wir imprez urodzinowych. Nieważne było, czyja to była osiemnastka, ani czy w ogóle znaliśmy tę osobę. W zasadzie, jeśli nic nas nie łączyło z solenizantem, to nawet lepiej, bo nie musieliśmy kupować prezentu. Chodziło tylko o to, żeby odbić zaproszenie na ksero albo przejść za plecami bramkarzy i wejść do klubu. Byleby tylko dostać się do środka i się napić. A był to taki czas, że piliśmy naprawdę wszystko. Od drogich trunków, po spirytus z 5-litrowych baniaków po wodzie mineralnej, w zależności, od tego jak gruby portfel mieli rodzice organizatora imprezy.
To był maraton. Każdego tygodnia w piątek, sobotę, a czasem nawet i niedzielę, chodziliśmy do tych samych klubów, żeby tańczyć, osuszać wszystko, co nam wpadło w ręce i klepnąć kogoś pasem w tyłek o północy. Pisząc to z dzisiejszej perspektywy, zastanawiam się jak w ogóle byłem w stanie wydolić kondycyjnie, ale wtedy działo się to zupełnie bezproblemowo i przede wszystkim wcale nie czułem, żebym przeginał. Mimo to, wpadłem na szalony pomysł. Jeszcze bardziej szalony niż przebieg i zakończenia tych osiemnastek. Brzmiał mniej więcej tak: a co, gdybym całkowicie przestał pić i przez kolejne kilka miesięcy chodził na imprezy zupełnie na trzeźwo?
Z racji, że od wczesnych lat byłem człowiekiem czynu, jak pomyślałem, tak zrobiłem i przez pół roku nie tknąłem alkoholu. Odkrywając świat nastoletnich melanży na nowo. Bo wejście na sucho do miejsca, w którym setka osób jest w takim stanie, że za chwilę do chodzenia będzie używać rąk, było nieznanym mi wcześniej doświadczeniem.
To, jak taka impreza wygląda z perspektywy osoby niepijącej i do jakich refleksji skłania, to temat na zupełnie inny tekst. Dziś chcę powiedzieć o tym, co mnie w tej sytuacji najbardziej irytowało. Nie był to fakt, że ja byłem trzeźwy, bo zupełnie nie mam problemu z zabawą bez używek – tańczenie, śpiewanie, czy rozmowa z obcymi ludźmi, nie jest dla mnie jakimś wyzwaniem. Nie wkurzało mnie też, że inni byli pod wpływem. Wiem, że zazwyczaj to jest problem, gdy jesteś otoczony ludźmi przebywającymi w trochę innej rzeczywistości, ale mnie chyba udzielał się ich klimat, bo na luzie znajdowałem z nimi wspólny język.
To co mnie notorycznie wkurwiało, gdy nie piłem na imprezach – i wkurwia nadal, gdy wypiję kilka piw i nie mam ochoty na więcej – to nachalne namawianie. Naprawdę, mało rzeczy mnie tak podminowuje, jak naciskanie, żebym pił, kiedy jasno i wyraźnie mówię: NIE. A w tamtym okresie miało to miejsce non stop.
Lubię w zasadzie każdy alkohol poza wódką, ale lubię go pić na własnych zasadach. Nie dlatego, że wypada się go napić i że ktoś oczekuje, że będę to robił. Piję wyłącznie, gdy mam ochotę i tylko tyle, na ile mam ochotę. Traktuję alkohol jako dodatek do wydarzeń, a nie ich główną treść, jednak nie wiem, czy byłoby to możliwe, gdybym tak wcześnie nie nauczył się asertywności w tym temacie.
We wcześniej wspomnianych czasach licealnych – ale również na studiach – przerobiłem setki sytuacji, w których jakieś pijane typy próbowały wmusić we mnie alko, używając argumentów od „ze mną się nie napijesz?”, po „jak nie pijesz to jesteś pizda!”. I cieszę się, że w ramach akcji organizowanej przez Grupę Żywiec, dotyczącej odpowiedzialnego spożywania alkoholu – Trzymaj Pion – mogę opowiedzieć o tym, jak sobie z nimi radzić.
Czemu ludzie namawiają Cię do picia alkoholu?
„Jeśli nie poznasz swego wroga, lecz poznasz siebie, jedną bitwę wygrasz, a drugą przegrasz” ,jak to powiedział Sun Tzu, autor „Sztuki wojny”. Dlatego właśnie najpierw zajmiemy się osobą, którą mamy pokonać, czyli człowiekiem, który próbuje wepchnąć w nas kolejnego browara. Czemu chce to zrobić? Co nim kieruje? I skąd jego problemy ze słuchem?
a) polska gościnność – część osób nie daje za wygraną słysząc „nie, dziękuję”, bo jest przekonana, że w głębi ściskanego kurtuazją serduszka, chętnie byś jeszcze wypił i z pół litra, ale dobre wychowanie każe Ci odmówić, by nie wyjść na zachłannego. Gospodarz z kolei czuje się w obowiązku napchania Cię po sam korek, bo co to by był za wstyd, jakby się rozniosło, że pożałował Ci gorzałki i wyszedłeś od niego zawiedziony. Średniowieczne tradycje najważniejsze.
b) boją się, że będziesz ich oceniał, bo oni są pijani, a Ty nie – to taki paradoks, bo z jednej strony, ludzie, którzy potrzebują się napić, żeby się bawić, uważają, że z procentami zabawa jest lepsza niż bez, a z drugiej, czują, że trzeźwym okiem może to wyglądać mniej kolorowo niż w ich głowach. Dlatego zależy im, żebyś Ty też się porobił, bo wtedy będziecie jechać na jednym wózku. I nie będzie ryzyka, że w Twojej zdystansowanej ocenie, ich super melanżowa faza będzie żałosna.
c) boją się, że będziesz psuł zabawę na trzeźwo – to też dotyczy osób, które bez walnięcia ćwiary nie wejdą na parkiet, bo siara, ani nie zgadają do kogoś kogo nie znają, bo już w ogóle przypał roku i lepiej pogapić się w telefon. Postrzegają innych przez swoją perspektywę i boją się, że jak nie wlewasz w siebie jednego za drugim, to będziesz Człowiekiem Poważną Miną spinającym atmosferę. A przecież przyszli się tu bawić.
W każdej z tych sytuacji, to że już nie chcesz pić, jest problemem. Ale ich problemem, a nie Twoim, więc nie powinieneś się tym przejmować.
Jak skutecznie odmówić alkoholu, gdy nie masz ochoty pić?
Wiemy skąd wziął się problem, poznaliśmy wroga, czas przejść do sedna, czyli jak odmówić alkoholu na imprezie? Zarówno w momencie, kiedy przyjąłeś go tyle, że Ci wystarczy, jak i w sytuacji, kiedy w ogóle nie masz na niego ochoty?
a) białe kłamstwo – opcja dla mniej asertywnych, którzy od dzieciństwa słyszeli, że nie wypada odmawiać gospodarzowi, bo może być mu przykro lub z innych powodów mają problem z mówieniem „nie”. Zazwyczaj, jeśli powiesz, że: jesteś chory; bierzesz antybiotyki; przyjechałeś samochodem; jutro z samego rana ruszasz w długą podróż; jesteś w ciąży; to raczej nikt nie będzie drążył tematu. Przyjmie do wiadomości i da Ci spokój. No, chyba, że jesteś facetem, a wybrałeś ostatni wariant. Wtedy faktycznie mogą pojawić się pytania.
b) kawa na ławę – powiedzenie wprost, że czujesz się dobrze i nie potrzebujesz dzisiejszego wieczoru już więcej alko, załatwia sprawę, gdy masz zdrowych znajomych, nie rozwiązujących własnych problemów przez chlanie. Jeśli ktoś nie potrzebuje się upijać, by poczuć się dobrze, nie naciska też na innych, by to robili. Gorzej jeśli trafiasz na wesele i nie masz wokół siebie swojej ekipy, tylko ludzi z przypadku. Wtedy zdarza się, że to nie działa.
c) zbycie tematu żartem – kiedy zawodzi szczerość, bywa, że sprawdza się metoda na rozbawiciela. Hasło typu: „nie polewaj mi więcej, bo zacznę opowiadać o tym, czym się zajmuję w pracy i wszyscy pouciekają” albo „po alkoholu robię się królem miłości, a obiecałem żonie, że nie będę już więcej przyprowadzał obcych mężczyzn w środku nocy” powinno uciąć temat. Śmiech jest dobrym sposobem łagodzenia wszystkich konfliktów, poza tymi między komikami.
d) odbicie piłeczki – często osoby uporczywie namawiające do chlania na umór, dokładają do tego ładunek emocjonalny. Mówią „ze mną się nie napijesz?”, sugerując, że Twoja odmowa sprawi im przykrość, albo „weź nie zamulaj i nie rób stypy na melanżu”, stwierdzając wprost, że Twoje niepicie ma negatywny wpływ na resztę. W takim wypadku można odbić piłeczkę mówiąc, że to Tobie jest przykro, że nie szanuje Ciebie i Twoich granic, i zmusza Cię do zrobienia czegoś, czego nie chcesz. Ewentualnie wyjechać z czymś mocniejszym w stylu: „nie zachowuj się jak baran, bo wstydzę się, że muszę być z tobą na jednej imprezie”. Super kumplami pewnie nie zostaniecie, ale przynajmniej da sobie siana.
e) metoda zdartej płyty – to był mój główny sposób na 4-tym roku studiów, kiedy mieszkałem w akademiku i nie piłem przez kilka miesięcy. Imprezy były średnio co drugi dzień i nie widziałem powodu, czemu miałbym z nich rezygnować, więc chodziłem na wszystkie posiadówy w pokojach, spontany na korytarzach i biby w klubowych piwnicach. I dzień po dniu powtarzałem „dzięki, ale nie piję”. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko, i w kółko, aż po 2-3 miesiącach ludzie w końcu to zakodowali w swoich głowach i odpuścili. Niestety, to wariant długoterminowy. W przypadku jednego wieczoru, z osobami, które potrzebują pić do oporu, najprawdopodobniej będziesz toczył niekończącą się dyskusję pod tytułem „ale jak to, nie chcesz?”.
Przestań spotykać się z ludźmi, którzy nie rozumieją słowa „nie”
Najskuteczniejsze rozwiązanie, które polecam nie tylko w kwestii używek, ale wszystkich sytuacji, kiedy ktoś Cię naciska i zmusza do przesuwania Twoich granic.
Po co Ci ludzie, którzy nie szanują Ciebie i Twoich decyzji? Jeśli za każdym razem musisz tłumaczyć, że 2-3 piwa Ci wystarczą i nie masz potrzeby ładowania w siebie alko aż do zgonu, to najwyraźniej nie nadajecie na tych samych falach. Lepiej znaleźć osoby, które nie mają problemu z tym, że chcesz się bawić na swoich zasadach, niż męczyć się z kimś, kto notorycznie chce Cię uszczęśliwiać na siłę. Lepiej dla Ciebie.
Na świecie jest ponad 7 miliardów ludzi, w Polsce prawie 40 milionów, Ty z kolei jesteś tylko jeden. Bądź egoistą, wybieraj to, co dobre dla Ciebie.