Znacie to uczucie kiedy zastanawiacie się, czy przypadkiem nie jesteście w filmie, a Wasze życie nie rozgrywa się na planie tragikomedii? Zaczynając swoją przygodę z pracą, gdy chodziłem do fizycznej, monotonnej, niemiłosiernie powtarzalnej tyrki, kilkukrotnie zdarzyło mi się zastanowić, czy w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności nie występuję w kolejnej części „Dnia świstaka”, tylko nikt mi o tym nie powiedział. Dużo później, będąc już dość mocno doświadczony przez życie i absurdy organizacyjno-biurokratyczno-prawne systemu, w którym żyjemy, zdarzyło mi się zastanowić, czy nie gram w „Dniu Świra”. W zeszłym tygodniu natomiast, bardzo poważnie rozważałem, czy aby na pewno nie uczestniczę w kolejnej produkcji Monty’ego Pythona.
Wszystko za sprawą posłanki Krystyny Pawłowicz. Która jednocześnie jest profesorem. Wyjątkowo nie chodzi o jej poglądy na temat in vitro, seksu, czy aborcji, ale o to jak posługuje się słowem pisanym. Otóż Krysia w jednej ze swoich wypowiedzi na Facebooku popełniła wyjątkowo brzydki błąd – napisała „wziąść” zamiast „wziąć”. Sprawa pewnie przeszłaby bez echa, bo każdemu zdarzają się błędy, nawet profesorom, ale Kryśka dołożyła napalmu do pieca, bo zamiast przyznać się do pomyłki, zaczęła iść w zaparte. Wmawiając wszystkim, że czarne jest białe, a białe jest czarne i że oczywiście nie była to językowa gafa, a jedyna poprawna forma.
Nie wierzę swoim oczom :oPani Krystyna Pawłowicz w odpowiedzi na zarzut, że „wziąść” jest niepoprawną formą. #tosięniedziejenaprawdę
Posted by Pani Korektor on 27 sierpnia 2015
Podążając za tym genialnym wyjaśnieniem, zebrałem inne równie częste błędy, które w słowniku Pawłowicz byłyby poprawne.
Włanczać – osoby będące za pan brat z nowymi technologiami, wiedzą, że każde urządzenie elektroniczne ma „włancznik” i „wyłancznik”, stąd czasownikiem opisującym uruchomienie sprzętu jest słowo „włanczać”. Tylko zacofanym emerytom oglądającym „Taniec z gwiazdami” przez radio na korbkę wydaje się, że tam jest jakieś „ą”.
Poszłem – „nieważne, czy szłem, czy szedłem, ważne, że ona doszła” – jak mawia najbardziej znany polski elektryk. I trudno kwestionować taką konkluzję.
Pierw – dodawanie do rdzennie polskiego przysłówka „pierw” przedrostka „naj”, jest szkodliwą amerykanizacją naszego języka. Nasza kultura jest na tyle wartościowa, że nie musimy za wszelką cenę zaszczepiać w niej chwalipięctwa i rozbuchanego ego mieszkańców USA. To, że oni uważają się za speców w każdej dziedzinie i choćby gotowali jajko na twardo powiedzą, że są w tym najlepsi, nie znaczy, że my też musimy wszędzie pakować „naj”.
Spaźniać – jak masz nie być na czas, to przynajmniej z klasą. „Spóźnia się” plebs, „spaźnia się” arystokracja. Odkąd Polska przyjęła chrzest w 1410, sformułowanie to było zarezerwowane tylko dla najważniejszych głów rządzących państwem. Dziś niektórzy pseudo-poloniści próbują sugerować, że to błąd, ale co oni mogą wiedzieć, skoro ich przodkowie w tamtych czasach pili wodę z jednej kałuży z końmi?
Okąpać – ci, którzy mówią, że „idą się wykąpać”, może i się myją, ale na pewno nie tak dokładnie jak Ci, którzy zażywają „okąpieli”. Człowiek okąpany jest czystszy niż łzy ministrant przyjmującego pierwszy raz kopertę po kolędzie. Warto na to zwrócić uwagę już w trakcie pierwszej randki i zastanowić się, czy chciałbyś się obudzić obok dziewczyny, która tylko się kąpie. Fujka, co?
Półtorej roku – mamy równość płci i traktowanie „roku” tylko i wyłącznie w kategoriach rzeczownika rodzaju męskiego, to za przeproszeniem, tfu, seksizm!
Brzmi jak scenariusz do nowego skeczu Monty’ego Pythona?