Close
Close

7 sygnałów świadczących o tym, że nie traktuje Cię poważnie

Skip to entry content

Temat oklepany jak tyłek Asy Akiry, o którym pisałem choćby przy zasadzie szczoteczki, jednak co jakiś czas dostaję maile od czytelniczek z opisami ich relacji i pytaniem powtarzającym się jak poniedziałek po niedzieli: skąd mam wiedzieć, że nie chodzi mu tylko o seks? A skąd ja mam to wiedzieć? Ani nie znam Ciebie, a już tym bardziej tego gościa, nie mówiąc o znikomym pojęciu na temat wróżenia z fusów. Jeśli chcesz się czegoś o nim dowiedzieć, najlepiej zapytaj jego. Nie chcesz pytać wprost, żeby go nie spłoszyć? Hmm, gdyby takie pytanie go spłoszyło, to miałabyś dość jasną odpowiedzieć jakie miał plany wobec Ciebie. Ale dobra, jeśli koniecznie mam się powymądrzać, to proszę.

Oto 7 sygnałów świadczących o tym, że chodzi mu tylko o seks.

Za wszelką cenę próbuje wylądować z Tobą w łóżku

Mimo, że stać go na piwo na mieście, i to droższe niż w Ambasadzie Śledzia, to naciska, żebyście się spotkali u niego. Ostatecznie u Ciebie. Czemu? Bo… [wstaw_jakiś_mało_wiarygodny_pretekst]. A gdy już przyparty do muru umówi się z Tobą w jakiejś knajpie, zostawia Ci ślady na szyi jakby był połączeniem ślimaka z wampirem i pcha Ci łapy na dekolt, mimo że nie masz koszulki ze śmiesznym napisem, a on nie czyta Braillem. I po drugim piwie cały czas powtarza, żebyście się przenieśli w „spokojniejsze miejsce”. Oczywiście mając na myśli oazę spokoju zupełnie przypadkowo zlokalizowaną w jego sypialni.

Ma dla Ciebie czas tylko w weekendy

Jest takie powiedzenie, że czas jest zawsze, tylko nie na wszystko. Na przykład nie na pierdoły. Każdy – ja, Ty, ten za Tobą gapiący Ci się przez ramię w wyświetlacz, Twój były, nawet Mateusz Grzesiak – ma 24 godziny w ciągu doby i rozdysponowuje je zgodnie ze swoją hierarchią priorytetów. Jeśli gość, z którym sypiasz, notorycznie mówi, że nie da rady spotkać się w ciągu tygodnia choćby na szybką kawę po pracy, to znaczy, że nie jesteś dla niego na tyle istotna. W sensie, jesteś pierdołą.

Umawia się z Tobą na ostatnią chwilę

Jeśli typ nie odzywa się cały tydzień i w piątek o 20:01 dostajesz esa, żebyście skoczyli na miasto za godzinę, to znaczy, że posypały mu się wszystkie imprezowe opcje i z braku laku może się z Tobą pomigdalić w kinie. Ewentualnie laska, z którą był umówiony przed Tobą wystawiła go. Tak czy inaczej, jesteś tylko opcją awaryjną.

Obraża się, gdy nie dochodzi do seksu

Mówisz, że nie możesz wstąpić do niego nawet na minutkę, bo [wstaw_jeszcze_mniej_wiarygodny_pretekst], a on robi minę jak dzieciak, który znalazł pod choinką zestaw do nauki angielskiego, zamiast wyczekiwanego kostiumu Spider-Mana? I przestaje się odzywać? Zaliczyliście więcej baz niż drużyna Brada Pitta w „Moneyball”, ale gdy zbliżacie się do tej ostatniej, mówisz, że musicie odpuścić, bo masz okres, a nie jesteś fanką bodypaintingu w trakcie stosunku, na co on reaguje oryginalnym „zostawiłem żelazko na gazie”? I błyskawicznie zaczyna się zbierać?

W Waszej relacji może chodzić mu o coś innego, niż Twój intelekt.

Nie otwiera się przed Tobą…

…a kolejne spotkanie nie sprawia, że poznajesz go coraz bardziej.

Faceci nie są szczególni wylewni, jeśli chodzi o ich życie wewnętrzne, przeżycia, emocje i uczucia. To stereotyp i uogólnienie, ale na potrzeby tego tekstu, przyjmijmy, że nie robię habilitacji z samoświadomości emocjonalnej mężczyzn i użyję takiej krzywdzącej opinii, dobra? Super, to kontynuując, tak jak mówiłem, faceci nie są szczególnie wylewni. Ale jeśli im na kimś zależy, to potrafią być.

Jeśli trafią na kogoś przy kim czują kosmiczną harmonię dusz albo, po prostu, choć trochę im zależy, to są w stanie opowiedzieć o swoim dzieciństwie, traumie bycia ubieranym w turkusowe rajstopki przez babcię i ogólnie, kto im tam babki burzył w piaskownicy i zabierał lizaki. Jak już temat kręci się na ostro, to nawet wspomną o trudnych relacjach z ojcem albo niedostępności matki. Przy czym, tak jak mówię, to tylko w przypadku, gdy widzą w Tobie przyszłą współbeneficjentkę programu „Mieszkanie Dla Młodych”. Czy tam matkę swoich dzieci.

Jeśli jednak widujecie się już jakiś czas, na przykład dłużej niż miesiąc, a Ty dalej jedyne co o nim wiesz, to że koledzy mówią na niego Maro, pracuje w firmie i pochodzi z miasta między Zakopanem, a Władysławowem, to znaczy, że nie odkrywa się przed Tobą, bo nie traktuje Cię poważnie. Ty też nie opowiadałabyś historii swojego życia przypadkowemu przechodniowi, co nie?

Nie znasz jego znajomych

Zagadnienie wałkowane jak ciasto na pierogi przed Wigilią. Nie znasz jego ziomków z pracy, ziomków z osiedla, ziomków z podstawówki, ani ziomków od Counter Strike’a i World of Warcraft? Znaczy, że jest ku temu powód. Na przykład taki: jesteś tylko umilaczem zimnych nocy, więc nie ma sensu przedstawiać Cię ludziom, przy których jest mu całkiem ciepło. Albo inny: wstydzi się Ciebie, dlatego nie pokazuje Cię znajomym i gdybyś nie chodziła z nim do łóżka, nawet nie przebywałby z Tobą w tym samym pomieszczeniu.

A nie, w sumie to ten sam powód.

Nie chce, żebyś była częścią jego życia, tylko wypełnieniem wolnych miejsc w grafiku

To sedno całej sprawy. Jeśli nie zaprasza Cię do swojego świata, nie chce, żebyś weszła w jego rzeczywistości, jego codzienność, jego plany, to znaczy, że nie zależy mu na Tobie. Jako osobie. Tylko na Twoim ciele. A konkretnie kawałku ciała, który masz między nogami. Brutalne, ale gazele na sawannie też nie mają lekko.

(niżej jest kolejny tekst)

Moje pierwsze 7 prac – #myfirst7jobs

Skip to entry content

W tym tygodniu w mediach społecznościowych trenduje hasztag #myfirst7jobs, pod którym ludzie opisują pierwsze zajęcia wykonywane w celu przytulenia trochę grosza. Dzięki czemu możemy poznać początki i drogę jaką przeszły osoby obecnie popularne w internecie bądź z sukcesami tworzące biznes. I tak, dowiedziałem się, że Tomasz Brzostowski, założyciel Browaru Brodacz, zaczynał od pracy na budowie wieku 13 lat, Agnieszka Oleszczuk-Widawska, polska startupowa królowa, pierwsze pieniądze zarabiała jako hostessa przy stoisku z mrożonkami, a Łukasz Kielban z Czasu Gentelmenów mył okna w sklepie.

Jak zazwyczaj jestem dystansowany do wszelkich mód i ewentualnie przekonuję się do nich po czasie, tak ta moda na pokazywanie swoich finansowo-zawodowych początków z miejsca do mnie trafiła i od razu uznałem ją za świetny pomysł. Dlatego, postanowiłem podzielić się z Wami moimi pierwszymi zarobkowymi zajęciami, wraz z nieco szerszym opisem, jak to wyglądało i co tam się działo.

Oto moje pierwsze 7 prac.

1. Zbieranie złomu

Może nazwanie pracą monitorowania lokalnych śmietników w poszukiwaniu porzuconych pralek czy lodówek, to określenie mocno na wyrost, nie mniej, jako nastolatek tak właśnie robiłem z kolegami. Żeby mieć na zachcianki typu kino, kebab na mieście, czy nowa płyta muzyczna, często musieliśmy sami organizować pieniądze, a że na legalną pracę byliśmy za młodzi i i tak nie mielibyśmy jej jak podjąć, bo chodziliśmy do szkoły, szukaliśmy innych sposobów. I czatowaliśmy, aż ktoś wyrzuci jakiś sprzęt AGD, który będzie można sprzedać na skupie złomu.

2. Roznoszenie ulotek po blokach

To też okolice końca gimnazjum. W tamtych czasach chyba nie było chłopaka, który nie zahaczyłby się o ten typ zajęcia, taki osiedlowy standard. Cały karton ulotek był ciężki jak cholera, wchodzenie na ostatnie piętro w klatkach, w których nie było windy męczyło jeszcze bardziej, ludzie, całkiem słusznie, mieli do Ciebie wonty, że robisz syf, a pieniądze były z tego prawie żadne. Ale jakieś tam były, a w 2004 trudno było zostać zasięgowym youtuberem, bo portal ten jeszcze nawet nie istniał.

3. Bycie chłopcem na posyłki w fabryce

Mama załatwiła mi pracę na hali produkcyjnej, w zakładzie pracy, w którym sama pracowała, co z jednej strony było spoko, bo mogliśmy razem dojeżdżać i wracać, ale z drugiej czułem się bardziej spięty, bo wiedziałem, że jeśli dam ciała, a nie daj boże dam ciała spektakularnie, to odbije się to na niej. Na szczęście z bieganiem po hali ze skrzynką na narzędzia i szmatami do wycierania smaru z maszyn, radziłem sobie całkiem nieźle, więc miesięczna misja zakończyła się sukcesem. A za zarobione 700 złotych, co w tedy wydawało mi się kwotą nie do rozpuszczenia, mogłem kupić sobie wymarzone szerokie spodnie marki Moro, „Muzykę Poważną” Pezeta i pojechać na wakacje do Wisły ze znajomymi.

4. Sklejanie pojemników na lampy

Przez kolejne 2 lata w wakacje również pracowałem w tej samej fabryce, co moja mama, tyle, że już nie na hali, a w warsztacie. Przy sklejaniu plastikowych pojemników na lampy produkowane w tym zakładzie. Nie było w tym jakiejś wyjątkowej filozofii, po prostu łatałem dziury powstałe w wyniku eksploatacji w kontenerach. Prosta, monotonna jak cholera, powtarzalna czynność, wykonywana w akompaniamencie „kurew” rzucanych przez współpracowników. Mimo to, jednak bardzo motywująca. Po spędzeniu kilku miesięcy w otoczeniu ludzi, którzy nie lubili swojej pracy, a każdy dzień niebędący weekendem traktowali jak karę, wiedziałem, że szybko muszę zrobić coś ze swoim życiem, by nie skończyć w takim miejscu będąc dorosłym.

5. Pracownik fizyczny w Castoramie

Byliśmy po maturze i żeby mieć za co imprezować przez 4 miesiące, aż do startu studiów, kolejny raz zaczęliśmy szukać jakiejkolwiek pracy. Trafiło na nocki w Castoramie, w trakcie których wykonywaliśmy zadania z zakresu szumnie zatytułowanego visual merchandisingu, czyli po prostu rozkładaliśmy produkty po sklepie, tak, by ładnie się prezentowały. Kasa, jak na warunki i godziny pracy, była gówniana – 4,5zł na godzinę – a przez to, że agencja pośrednicząca kręciła ostre wałki, dostaliśmy ją dopiero we wrześniu.

6. Sprzedawanie gazet nad morzem

W związku z tym, że w trakcie tych najdłuższych wakacji w życiu chciałem choć na chwilę gdzieś wyjechać, a nie było za co przez niesportową zagrywkę z poprzedniego akapitu, zacząłem kombinować jak to zrobić bez angażowania gotówki. I w międzyczasie moja mama w Wyborczej znalazła ofertę sprzedawania gazet na plaży w Niechorzu. Brzmiało jak idealna fucha na sierpień, więc długo się nie zastanawiając, podpisałem co trzeba, wsiadłem w pociąg i pojechałem. Na miejscu zastałem mikro-kemping o powierzchni 20m2, w którym mieszkaliśmy w trójkę, i pracę 6 dni w tygodniu polegającą na zasuwaniu po piachu w pełnym skwarze z plecakiem wypchanym po brzegi gazetami, ale wtedy dla mnie była to praca marzeń. Morze, ludzie, przygody, idealny pretekst by zagadać do każdej dziewczyny i hajs na zabawę.

Do dziś wspominam ten okres z wypiekami na twarzy, radością w oczach i szybszym biciem serca, o czym szerzej pisałem w tekście „Życie jest spoko”.

7. Akwizytor

Pukając do drzwi przypadkowych ludzi i proponując im przeniesienie abonamentu z TPSA do Dialogu, oczywiście uważałem się za przedstawiciela handlowego tej drugiej firmy, ale dziś tego zajęcia tak nie nazwę, by nie obrazić wszystkich osób, które faktycznie są przedstawicielami handlowym z prawdziwego zdarzenia. Bycie teledomokrążcą było moją pierwszą pracą w Krakowie, którą dostałem nawet bez składania CV i zacząłem wykonywać na drugi dzień po przyjeździe, więc możecie sobie wyobrazić jak poważna była to posada. Nie mniej, dzięki niej na samym starcie całkiem nieźle poznałem miasto, jego rytm i sposób poruszania się po nim, bo akwizycję prowadziliśmy w większości dzielnic.

***

Tak wyglądało moje pierwsze 7 prac. Każda z nich coś wniosła do mojego życia i nawet jeśli był to przykry i bolesny wkład, to w jakimś stopniu mnie ukształtował, dając temat do przemyśleń i pokazując jak nie chciałbym, żeby moje życie wyglądało. Chętnie dowiem się jak początek zarabiania pieniędzy wyglądał u Was, więc jeśli macie ochotę podzielić się swoimi #myfisrt7jobs, to dawajcie do komentarzy. A jeśli zastanawiacie się nad założeniem firmy, to tu znajdziecie trochę na ten temat.

autorem zdjęcia w nagłówku jest Philippe_

Co spakować jadąc na wakacje za granicę?

Skip to entry content

Zawsze, gdy jestem przed kolejną podróżą i zastanawiam się, co spakować jadąc na wakacje za granicę, wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest banalna. Po czym docieram na miejsce i okazuje się, że jak zwykle czegoś zapomniałem. Czegoś oczywistego, co w danym momencie bardzo by mi się przydało. Tak bardzo jak kąpielówki na basenie. Nie wchodząc już w kompromitujące szczegóły z moich wycieczek, pomyślałem, że zrobię taką listę z punktami do odhaczenia rzeczy, które warto ze sobą zabrać.

Lecąc na tygodniowe wakacje warto spakować…

0. Siedem par koszulek, siedem par skarpetek, siedem par bokserek – ja wiem, że wszyscy wiedzą, ale kto nie zapomniał choć raz? Tylko ja? Dobra, to niech będzie, że punkt 0 jest tylko dla mnie.

1. Dowód i paszport – czemu aż dwa dokumenty? Teoretycznie do większości europejskich państw możesz dostać się na sam dowód tożsamości, ale kto wie, czy w trakcie opalania się w bułgarskim Słonecznym Brzegu nie poniesie Cię do tureckiego Stambułu, którego nie zwiedzisz bez paszportu? Albo czy zwyczajnie nie zgubisz w piasku jednego dokumentu, w trakcie mocno zakrapianej szampanem Piccolo imprezy na plaży i nie będziesz miał jak wrócić do kraju?

2. Dwie kopie biletu na samolot / rezerwacji wycieczki – ta sama sytuacja co wcześniej, tyle, że tym razem nie chodzi o całonocne recytowanie poezji, a o stres i pośpiech. Połowa lotów, które odbyłem była bladym świtem (7:30), co sprowadzało się do tego, że musiałem obudzić się w środku nocy i półprzytomny zdążyć na transport na lotnisko, nigdy nie będąc do końca pewnym, czy aby na pewno wszystko wziąłem. Dlatego, aby mieć większą pewność, że nie pomyliłem biletu z chusteczką, wyrzucając go do kosza, zawsze mam 2 kopie – jedną w portfelu i drugą w wewnętrznej kieszeni w torbie. Jak dotąd jeszcze ani razu nie odmówiono mi wejścia na pokład samolotu z powodu braku tego świstka, więc sprawdza się całkiem nieźle.

3. Coś od deszczu – ja wiem, że lato, słońce i w ogóle plan na całodniowe opalanie, ale jak byłem w Barcelonie w maju, to przez 4 z 5 dni padało. Tak że tego…

4. Coś ciepłego – jakby jednak nie było dzień w dzień tych 35 stopni w cieniu, które zapewniało biuro podróży.

6. Japonki – w razie zidentyfikowania runa leśnego pod prysznicem. No i na plażę.

7. Wygodne pełne buty na zmianę – gdyby ten deszcz faktycznie nie ustawał, a nastawiłeś się na zwiedzanie.

8. Spodenki do pływania / strój kąpielowy – no, to już omówiliśmy we wstępie.

9. Kapelusz / czapka – zabrzmię jak swoja własna babcia, ale „kto na słońcu smaży się bez kapelutka, tego wnet rozboli główka”.

10. Okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV – -50 do mroczków przed oczami po zejściu z plaży i wejściu do ciemniejszego pomieszczenia, +10 do stylówy na letniaka.

11. Krem do opalania, też z filtrem – aktywuje czar „ochrona przed rakiem skóry” i zapobiega rzuceniu klątwy „bezsenna noc”.

12. Coś na komary – według ludowych wierzeń dym tytoniowy odstrasza komary, ale co jeśli żar z papierosa przyciągnie ćmy-wampiry? Jeśli nie chcesz przelewać krwi w żadną stronę i mieć święty spokój jak Quebonafide z Natalią Zamilską, po prostu spsikaj się czymś.

13. Wilgotne chusteczki – tym razem to będzie w tonie blogerek rodzicielskich, ale takie chusteczki zawsze się przydadzą. Na przykład, gdy trzecią godzinę lecisz samolotem i jesteś zmięty jak papier śniadaniowy z Twoich kanapek albo gdy jedziesz w 40-stopniowym upale busem z lotniska do hotelu, który wyjątkowo nie ma klimatyzacji i kleisz się jak butapren. Dzięki nim się odświeżysz.

14. Zwykłe chusteczki – tak na wszelki wypadek. Gdyby gdzieś nie było papieru toaletowego. Albo nieoczekiwanie się skończył. Przydają się. Serio.

15. Węgiel leczniczy – słyszałeś o zemście faraona albo klątwie sułtana? Nie? To Twoje szczęście, ale żeby nabawić się problemów z żołądkiem nie musisz koniecznie opuszczać kontynentu. Wystarczy, że zmieszasz ouzo z espresso i pół-świeżym kebabem. Żeby reszty wyjazdu nie spędzić gapiąc się w kafelki podłogowe w łazience, warto wziąć ze sobą jakieś antidotum.

16. Szczoteczka do zębów, pasta i dezodorant – ręcznik i żel pod prysznic na 95% jest na miejscu.

17. Leki przeciwbólowe / przeciwgorączkowe – gdyby zabawa była na tyle dobra, że chwila zapomnienia trwała pół dnia i spaliłeś sobie plecy na plaży, przewiało Cię na całonocnym ognisku, albo zamiast kopnąć piłkę trafiłeś w kamień ukryty tuż pod nią.

18. Dobra muzyka – to bardziej w kwestii pakowania na telefon, a nie do torby (bo telefon bierzesz, co nie? dobra, głupie pytanie), ale tak, właściwy akompaniament to czasem nawet i połowa udanego relaksu, bo nic tak nie dopełnia ekscytacji i szczęścia, jak adekwatne tło muzyczne.

19. Słuchawki – żebyś nie zatruwał innym życia udając didżeja bez słuchawek.

20. Bank energii – po cholerę bank energii, jak przecież nie jedziesz na pole namiotowe, tylko do cywilizowanego miejsca, gdzie wszędzie są kontakty i możesz się podładować? No, żebyś się nie zdziwił. Jak się i słucha nuty, i robi zdjęcia, i dzwoni do mamy, żeś cały i zdrowy, i sprawdza teren na Google Maps, a w międzyczasie jeszcze czyta teksty wrzucone do Pocketa, to bateria może paść zanim się zorientujesz, że jesteś dokładnie nie wiadomo gdzie, bo poszedłeś na dłuższy spacer.

21. Ładowarka – wiadomo po co i dlaczego, ale jak robimy listę z punktami do odhaczenia, to musi się tu znaleźć.

22. Przynajmniej jedna gazeta – podobno kiedyś istniało życie bez nowoczesnych technologii i cyfryzacji, nic mi o tym nie wiadomo, ale jak już będziesz musiał się przenieść do tych czasów, bo mimo wszystko padł Ci telefon w samolocie albo nie chciałeś go zatrzeć na plaży, to warto mieć przy sobie jakieś średniowieczne narzędzia do walki z nudą, odporne na piasek i brak prądu.

23. Karty / jakakolwiek kieszonkowa gra towarzyska – gdyby padał ten cholerny deszcz, a Ty jednak chciałbyś się rozerwać ze współtowarzyszami. W końcu to wakacje!

24. Ekotorba – to moje obowiązkowe wyposażenie na większości wyjazdów. Czemu? Bo mega łatwo spakować ją do bagażu podróżnego i zabiera miejsca tyle co nic, a już w trakcie samych wakacji jest turbo poręczna, sporo mieści (książkę, okulary słoneczne, wodę, ręcznik, kąpielówki, bagietki, słoiki z gołąbkami, cokolwiek) i nie ma bólu, gdy uwali się piachem albo zaleje lokalnym trunkiem, bo wystarczy ją przeprać pod kranem.

25. Wciągająca książka – wakacje to relaks i oderwanie się od rzeczywistości, dużo łatwiej zapomnieć o codzienności i przyziemnych problemach, zatapiając się w magnetyzującej opowieści.

Pod koniec zeszłego roku wydałem swoją debiutancką powieść – „Lunatycy” – bezkompromisowo i dosadnie opowiadającą o ciemnej stronie sukcesu. Główny bohater, wychowywany przez samotną matkę w szarym bloku na jednym z osiedli Polski B, żyje nadzieją, że jego wielki sen się spełni. Będzie nagrywał płyty i grał koncerty, a hip-hop będzie płacić mu rachunki. Odurza się tą myślą, tracąc kontakt z rzeczywistością, aż życzenie staje się faktem. A on przekonuje się na własnej skórze, co znaczy amerykańskie „be careful what you wish for”.

„Lunatycy” zostali uznani za najlepszą powieść polskiego blogera, a swój egzemplarz nabył już blisko tysiąc czytelników, opisując wrażenia z lektury takimi słowami:

  • Ta książka jest pełna emocji, niejednokrotnie wzrusza i pokazuje siłę relacji międzyludzkich. I co ciekawe nie dlatego, że ktoś stał się sławny- ludzie chcą pomagać sami z siebie. Lunatycy to wartościowa książka, pełna gorzkiego życia, błędów, ale także przyjaźni i miłości. – Kasia Pinkowicz
  • Książka Jana Favre jest niesamowicie obrazowa – dosłownie przeniosłam się myślami do małego mieszkania w bloku, gdzie wraz z matką mieszkał główny bohater. Język powieści jest giętki, plastyczny, miejscami bardzo zabawny mimo mrocznej tematyki – to główna zaleta książki, którą dzięki takiemu prowadzeniu czyta się niezwykle lekko.Agata
  • Zacznijmy od tego, że książka jest na pewno niesamowicie czytalna – po trzech dniach od dostania jej w ręce przerzuciłem ostatnia kartkę. Myślę, że w głównej mierze jest to zasługa stylu pisania autora, przy czym podkreślmy, że to własnie intrygujący i żywy język jest tą cechą, którą brałem za pewnik, gdy dokonywałem zakupu – zupełnie się nie zawiodłem.Grzesiek Skupiewski

Więcej na temat mojej książki znajdziesz na oficjalnej stronie – www.Lunatycy.com – ja jednak jestem pewny już w tym momencie, że uprzyjemni Ci podróż. Jeśli zamówisz ją w ciągu 24 godzin od kliknięcia w link, to po wpisaniu hasła „WAKACJE” – w miejscu na kod rabatowy – nie zapłacisz za wysyłkę. Taki mały prezent ode mnie na udany urlop.

To jak, zabierzesz „Lunatyków” ze sobą w podróż?